Czwartek wieczór, podziemia Hogwartu, Lochy Slytherinu.
W
dormitorium dziewcząt z siódmego roku panował chaos. Głośną muzykę słychać było
prawdopodobnie aż w Wieży Astronomicznej, nie wspominając już o krzykach, które
miały uchodzić za śpiew. Samo pomieszczenie wyglądało, jakby z trudem
przetrwało jakąś klęskę żywiołową. Podłogi nie było widać, spod sterty
znajdujących się na niej, najróżniejszych przedmiotów, a ściany obryzgane były
farbami we wszystkich kolorach tęczy. W powietrzu unosiły się setki drobnych,
białych piór i kolorowych baniek. Wśród nich, na miotle śmigała Alyssa, odziana
w obszerną flanelową koszulę i majtki. Pati okupowała rozłożoną na podłodze
pościel, wpatrując się bezmyślnie w sufit, a Veronic, korzystając z rzadko
spotykanej niemocy koleżanki, rysowała jej po ręce czerwoną szminką. Roxanne za
to, w jedwabnym szlafroku i świątecznych podkolanówkach, rozwiązywała
krzyżówkę.
-
Bezwonny gaz w powietrzu... - przeczytała na głos, przygryzając w zamyśleniu
ołówek.
-
Azot - odparła prawie natychmiast Alyssa, podlatując na tyle blisko, by wyrwać
jej z drugiej ręki butelkę Ognistej Whisky.
Avery
zdążyła jedynie wydać z siebie oburzony okrzyk, bo Ally ponownie poszybowała
wyżej, prawie zahaczając głową o sufit. Nie przejmując się tym, upiła z prawie
pustej butelki porządnego łyka, ale nie miała szansy rozkoszować się trunkiem
odrobinę dłużej. Butelka gwałtownym szarpnięciem wyrwała jej się z ręki i
poszybowała z powrotem na ziemię, prosto w ręce Severusa. Snape siedział
skulony w kącie, opierając się o szafę. Długie, splątane włosy, prawie w całości
zakrywały jego twarz, a jedynym ruchem, który wykonał od dłuższego czasu było
miarowe odbijanie o ścianę kauczukowej piłeczki.
Drzwi
do dormitorium otworzyły się gwałtownie i do środka wtoczył się Roger. Wydawało
się, że cała majestatyczność i wyższość, którą zwykle emanował, spłynęła z
niego wraz z deszczem. Jego strój do Quidditcha był kompletnie przemoczony, a
włosy przylegały płasko do twarzy. Wyglądał, jakby miał się zaraz przewrócić ze
zmęczenia i chyba tylko ostatkiem sił dotarł do jednego z łóżek, po czym padł
na nie ociężale.
-
Masz własny pokój, wiesz? - poinformowała bliźniaka Roxanne, zerkając na niego
znad krzyżówki. - Druga w systematyce zwierząt, a trzecia w systematyce roślin?
- rzuciła w przestrzeń zaraz potem.
Odpowiedzi
na jej pytania padły w tym samym momencie:
-
Gromada - wrzasnęła z podłogi Pati, a Veronic pisnęła cicho, zaskoczona jej
nagłą reakcją.
-
Wolę się tam nie pokazywać przez kilka najbliższych godzin. Macnair odreagowuje
trening i sprowadził sobie jakąś panienkę - oświadczył stłumionym przez
poduszkę głosem Roger.
-
Dopiero wróciliście z treningu? - po chwili milczenia zainteresowała się Ally.
- Już prawie jedenasta! Poza tym cały dzień leje...
-
Siedzielibyśmy tam dłużej, ale przeszkodziła nam burza.
-
Roger... bez przesady, wykończysz ich jeszcze przed meczem.
-
W tym roku nie oddamy pucharu Gryfonom, nawet jeśli musielibyśmy spędzać na
boisku całe noce - oświadczył bezlitośnie Roger. - Poza tym to już nie twoja
sprawa, przynajmniej na razie.
Alyssa
rzuciła mu ostre spojrzenie i prychnęła głośno, ale zaraz potem zachwiała się w
powietrzu i prawie spadła z miotły, gdy kolejna butelka przeleciała jej tuż
przed twarzą.
Ognista
Whisky płynnie wpadła w ręce Veronic, która odkorkowała ją, upiła łyk i podała
Rogerowi.
-
Pij chłopcze, nie mogę na ciebie patrzeć jak jesteś w takim stanie.
W tym samym momencie, kilka pięter wyżej. Wieża Gryffindoru.
Syriusz
rzucił Remusowi tryumfalne spojrzenie, na sekundę przed tym, jak wskoczył na
stolik i transmutował jedną z poduszek w trąbkę. No, a przynajmniej miał taki
zamiar, ale podekscytowanie raczej nie sprzyjało jego koncentracji, więc
zamiast heroldziej trąby, ściskał w dłoni flet. Wzruszył ramionami i
zadął w instrument, wydobywając z niego przeraźliwie piskliwy dźwięk, który
potoczył się echem po całym Pokoju Wspólnym Gryffindoru i sprowadził na niego
wzrok siedzących w nim uczniów. Niektórzy - ci o bardziej wrażliwym słuchu,
albo nie do końca jeszcze oczarowani jego urokiem osobistym (dziwne) - rzucili
mu rozeźlone spojrzenia.
-
Panie i panowie! Ogłaszam wszem i wobec, że oto nadszedł czas rozwiązania
zakładu i wyłonienia zwycięzców! - zamaszystym gestem machnął różdżką, a obok
niego pojawiła się tablica, ze starannie rozpisanymi głosami.
Wśród
uczniów zaszumiało z podniecenia, a Syriusz rzucił okiem na ściskaną w ręce
Mapę.
-
Trzy, dwa... jeden! - wrzasnął, a stojący przy wyjściu Peter, w tym samym
momencie odchylił portret Grubej Damy.
Para, całująca się namiętnie przed wejściem, nawet nie zauważyła obecności widzów. Po
kilku sekundach głuchej ciszy, Pokój Wspólny wybuchł kakofonią dźwięków i
dopiero to zwróciło ich uwagę. Jedni byli wyraźnie rozczarowani, drudzy
psioczyli na stracone pieniądze, jeszcze inni przybijali sobie z zadowoleniem
piątki, a Lily Evans oderwała się do Jamesa Pottera i z szokiem zlustrowała
wszystkie przyglądające się im twarze.
-
Brawo stary! - huknął ponad tłumem Syriusz, chwiejąc się na stole. - Zawsze
wierzyłem, że w końcu poderwiesz Rudą, nie to co ten zdrajca! - wskazał na
Remusa, a potem zaczął bić brawo, co natychmiast pochwyciła reszta.
Twarz
Lily zapłonęła czerwienią, ale ku nieszczęściu Blacka, nie był to rumieniec
zawstydzenia. Evans wyglądała, jakby miała zamiar rozedrzeć go na strzępy i
pewnie by to zrobiła, gdyby James nie zainterweniował, łapiąc ją w pół po
pierwszym kroku.
-
SYRIUSZU BLACK MAM ZAMIAR CIĘ ZAMORDOldohfaak... - reszta jej słów zlała się w
niezrozumiały bełkot, gdy James bezceremonialnie zasłonił jej usta ręką.
-
Spokojnie Lilka, bo będziesz musiała sama sobie wlepić szlaban.
-
Nie denerwuj mnie Potter! Przyznaj się...
-
Nie mam z tym nic wspólnego - odparł łagodnie James, o dziwo, odrobinę
zakłopotany. - Chodź, zdaje się, że nam coś przerwano.
Kiedy
pociągnął ją z powrotem w stronę korytarza, ponownie się zarumieniła, ale złość
najwyraźniej już jej przeszła. Ich odejściu towarzyszył przeciągły gwizd, a
James odwrócił się ukradkiem i wystawił w stronę Syriusza środkowy palec, zaraz
jednak puszczając oczko, z dumnym uśmieszkiem na ustach.
Lily
Evans nie należała jednak do osób, które łatwo odpuszczają. Korzystając z
nieuwagi Pottera, wywinęła się z jego uścisku i wyszarpała z kieszeni szaty
różdżkę. Posłała w stronę Wieży Gryffindoru zaklęcie, po czym uśmiechnęła się
uroczo i objęła Jamesa w pasie. Za nimi rozległ się odgłos, do złudzenia
przypominający upadek ciała ze średniej wysokości. Na przykład ze stołu.
Syriusz zaklął głośno, niebo za oknami przeszyła jasna błyskawica, a portret
Grubej Damy zamknął się z trzaskiem.
W tym samym czasie, czarodziejska rezydencja.
Oddał
przemoczoną pelerynę w ręce skrzata domowego i nie czekając na jego instrukcje,
ruszył w stronę miejsca spotkania. Był tam już wystarczająco dużo razy, by
samemu odnaleźć drogę, pomimo zawiłości z jaką zbudowana została posiadłość.
Przyzwyczaił się nawet do ponurego, choć niemożliwie drogiego wystroju, więc
już się nie dziwił, kiedy dostrzegł na ścianie obraz wielkiego malarza, zapewne
autentyczny, lub dziwaczną rzeźbę monstrualnych rozmiarów.
Po
kilku minutach, stanął w końcu przed drzwiami odpowiedniego pomieszczenia.
Zapukał cicho i nacisnął klamkę, wchodząc do środka. Pokój był podłużny i o
dziwo, nie umieszczono w nim żadnych zbytecznych przedmiotów. Głównym jego
elementem był kilkumetrowy stół i krzesła do kompletu, rozstawione w równych
odległościach. Wysokie okna były szczelnie pozasłaniane, nie przepuszczały
nawet odrobiny księżycowego światła. W pomieszczeniu panowałby zupełny mrok,
gdyby nie kilka świec zapalonych w wielkim, kryształowym żyrandolu zwisającym z
sufitu.
Nie
zwrócono uwagi na jego wejście, zebranie już się rozpoczęło. Po cichu wślizgnął
się na swoje krzesło, ostatnie wolne, znajdujące się kilka miejsc od szczytu
stołu. Zgodnie ze zwyczajem, zdjął z twarzy maskę i położył ją przed sobą, a
zaraz obok niej różdżkę.
Dyskretnie
rozejrzał się na boki, na twarze swoich towarzyszy. Każdy ze skupieniem słuchał
słów, wydobywających się z ust mężczyzny, zajmującego honorowe miejsce. I on po
chwili to uczynił, chociaż rozpraszały go dobiegające z zewnątrz grzmoty.
Burza, która rozpętała się jakiś czas temu, była wyjątkowo silna, jej odgłosy
przebijały się nawet przez grube mury starej rezydencji.
-
Jeden z naszych przyjaciół zaszczycił nas swoją obecnością, pomimo ważnego
zadania, które mu powierzyłem - podniósł głowę, w momencie gdy zorientował się,
że mowa o nim. Głos mężczyzny u szczytu stołu był chłodny i jadowity, a mimo to
niesamowicie spokojny. Zerknął na niego, pierwszy raz od swojego przybycia i
prawie natychmiast spuścił wzrok, pochylając głowę w ukłonie. Czuł na sobie
spojrzenie jego brązowych oczu, które pomimo ciepłej barwy, były przeraźliwie
lodowate. - Jak wygląda sytuacja?
Nie
musiał się rozglądać, by wiedzieć, że wszyscy na niego patrzą. Miał wrażenie,
że te uważne, nachalne spojrzenia, w końcu wywiercą w nim dziury. O dziwo,
największą wagę przywiązywał nie do wzroku mężczyzny na honorowym miejscu, a
siedzącej po jego prawicy kobiety. Jej czarne oczy patrzyły wyjątkowo
intensywnie, z ciekawością, zazdrością i zastanawiającą mieszanką chłodu i
żaru.
-
Wszystko idzie zgodnie z planem Panie - odezwał się w końcu cicho, zaskoczony
spokojem swojego głosu. - Pod okiem profesora Dumbledore'a rośnie wielu
kandydatów, którzy z chęcią dołączą w przyszłości do naszych szeregów. Nie
ukrywam, że kilku z nich jest wyjątkowo interesującymi przypadkami.
-
Doskonale - wyszeptał mężczyzna i zamyślił się na moment. Potem omiótł wzrokiem
pomieszczenie i wykrzywił wargi w pozbawionym wesołości uśmiechu. - Koniec na
dziś, rozejść się.
Pogładził
długim palcem znak, na przedramieniu czarnookiej kobiety, a on poczuł piekący
ból własnej ręki. Wiedział, że nie był jedyny, rozpoznał to, po błyskawicznie
ukrywanych grymasach na twarzach otaczających go ludzi. Wstali od stołu niemal
jednocześnie, nałożyli maski i chwycili różdżki. Skłonili głowy przed mężczyzną
i ruszyli do wyjścia.
Przez
ten czas ulewa przybrała na sile. Wyszedł z posiadłości w momencie, gdy
przeraźliwie jasna błyskawica przyszyła czarne niebo, a kilka sekund później
cisze rozdarł donośny grzmot. Jego czarna peleryna, wysuszona przez domowego
skrzata, przemokła ponownie, zanim dotarł do pokaźnej bramy. Wrota rozsunęły
się, gdy tylko przyłożył do nich dłoń. Wyszedł poza teren objęty czarem
antyteleportacyjnym i natychmiast odwrócił się na pięcie, znikając z cichym
trzaskiem.
Jakiś czas później, podziemia Hogwartu, Lochy Slytherinu
-
Wapń.
Roxanne
podskoczyła zaskoczona, odwracając głowę i znajdują się oko w oko z Alyssą.
Adams wisiała na miotle do góry nogami, stosując Zwis Leniwca i patrząc na nią
sennie.
-
Co?
-
Wapń - powtórzyła, wskazując okienko w krzyżówce. - O wzorze Ca, odkryty przez
Berzeliusa. Wapń.
-
Dzięki.
Alyssa
pokiwała z powagą głową i odleciała w stronę Severusa, z zamiarem odebrania mu
prawie pustej butelki whisky i ewentualnie dorysowania wąsów, jeśli okazałoby
się, że śpi, tak głęboko jak na to wygląda.
Nie
mogła przewidzieć jednak, że w połowie drogi kończyny odmówią jej posłuszeństwa
i spadnie z miotły, na szczęście wprost na stertę leżących na podłodze
ubrań.
-
Adams odłóż miotłę, zanim skręcisz sobie kark - zarządziła Roxanne, a Ally, o
dziwo posłuchała jej bez większych sprzeciwów.
Wyczołgała
się ze stosu ciuchów i, wspierając o ścianę, podniosła się do pionu. Otworzyła
wielką szafę, pieczołowicie owinęła miotłę miękkim materiałem, uroczyście ją
ucałowała i umieściła na górnej półce.
-
Jesteś zazdrosna, bo kocham ją bardziej od ciebie - rzuciła w stronę Avery,
przewracającej oczami.
-
Być zazdrosną o przedmiot, jakże nisko upadłam...
Alyssa
skinęła głową i opadła na łóżko obok Rogera. Spał wyjątkowo mocno, nawet się
nie poruszył, gdy wyszarpała spod niego kołdrę, okryła go nią i odsunęła trochę
poduszkę, do której szczelnie przyciskał nos, utrudniając sobie oddychanie.
Nadal był w swojej szacie kapitana drużyny; błyszczący, szmaragdowo-srebrny
materiał połyskiwał lekko w świetle kilku zapalonych świec. Ally bezwiednie
dotknęła rękawa, wyczuwając pod palcami doskonale sobie znaną miękkość tkaniny.
Do dziś pamiętała dzień, w którym przez zupełny przypadek dostała się do
drużyny Slytherinu.
- Prosto w mordę, rzut za miliard punktów!
Dwunastoletnia Alyssa w ostatnim momencie kucnęła, przez co piłka
uderzyła w twarz czającego się za nią Zabiniego. Dumny, ze swojego małego
zwycięstwa, Roger zaraz umknął w boczny korytarz, w momencie gdy brązowy na
twarzy Tod, ogarnięty rządzą zemsty, pognał za nim, zapominając, że o
wiele łatwiej byłoby mu zapolować na stojącą obok Ally.
Adams odszukała wzrokiem Severusa, chowającego się w niszy za
jakąś zbroją i wzruszyła ramionami, a on wyszedł z kryjówki. Pod okiem miał
idealnie okrągły, zielony ślad, w miejscu gdzie jakiś czas temu uderzyła go
piłką Alyssa. Ona sama miała na sobie kilka plam, w tym fioletową na brzuchu,
otrzymaną od Snape'a. Piłka do gry w magicznego zbijaka miała pewną
przydatną umiejętność, czyli dopasowywanie kolorów. Wszyscy gracze na
początku rozgrywek wybierali sobie jeden kolor i potem każdy ich celny rzut
zostawiał na ofierze wyraźny ślad o tej właśnie barwie. Było to sporym
ułatwieniem w czasie liczenia punktów, ale problem pojawił się w momencie, gdy
trzeba było zmyć farbę z ciała lub ubrania.
- Gdzieś tam widziałam wcześniej Rox z Verą, chyba miały drugą
piłkę - poinformowała Severusa Ally, wskazując na ruchome schody prowadzące na
wyższe piętro.
Snape skinął w milczeniu głową, ciągle trochę nadąsany za to
podbite oko i ostrożnie wszedł na stopień. Ten odcinek klatki schodowej miał to
do siebie, że poruszał się gwałtownie na różne kierunki, gdy tylko ktoś stąpał
za mocno.
Zrobił jeszcze kilka kroków, gdy coś mocno plasnęło go w ucho i
poczuł dostającą się do środka farbę. Piłka odbiła się od jego głowy i spadła
na ziemię, a Alyssa zarechotała demonicznie, wznosząc ręce ku górze.
- Nie spodziewałeś się tego, co? - zapytała, wyraźnie zadowolona z
siebie. - Ten kretyn Zabini zapomniał zabrać piłkę, kiedy poleciał przywalić
Rogerowi.
Severus odwrócił się z powrotem, z zamiarem dokonania mordu na tej
małej, przemądrzałej jędzy, ale ona z szatańskim uśmieszkiem, ukazującym brak
górnego siekacza, kopnęła schody, które szarpnęły się nagle i obróciły z
zawrotną prędkością. Severus musiał złapać się mocno poręczy, żeby nie
skonfrontować swojej twarzy z kamienną powierzchnią,
ale zdążył jeszcze zakląć brzydko i zagrozić Alyssie wizją
zbliżających się tortur.
*
Zemsta Severusa Snape'a faktycznie była słodka i bardzo barwna.
Prawie całkowicie pokryta fioletowymi plamami Ally, skradała się wzdłuż ściany
korytarza, uważnie się rozglądając. Jej największym aktualnie problemem był
zwyczaj nie interesowania się otoczeniem, dlatego szybko zapominała o
zagrożeniu i przestawała rozglądać na boki. Teraz jednak obiecała sobie wziąć
się w garść i pokryć Severusa taką ilością zieleni, że posądzą go o śmiertelną
chorobę.
*
Severus tylko cudem uniknął piłki, wymierzonej w niego przez
Macnaira i pognał przez drugie piętro, wskakując do jednego z tajnych przejść
za obrazem. Tutaj jednak limit pomyślności dla Severusa Snape'a dobiegał końca,
bo zapomniał, że to przejście ma formę zjeżdżalni. Poślizgnął się więc, upadł
na twarz i zjechał kilkanaście metrów, wypadając finalnie na środku korytarza
na parterze.
Pozbierał się najszybciej jak umiał i ignorując zaskoczone
spojrzenia kilku uczniów, pognał w stronę schowka na miotły, prawie potykając
się o swoje nogi. Zatrzasnął drewniane drzwiczki w momencie, gdy zobaczył w
oddali Pati Parkinson. Wyjął z kieszeni ubrudzonych sztruksów różdżkę i
zabezpieczył wyjście, po czym wyczarował kilka błękitnych, chłodnych płomyków.
Przycupnął na odwróconym do góry nogami wiaderku i czekał. Może jeśli wyjdzie
za parę godzin rozgrywka będzie już skończona, a on zostanie wielkim zwycięzcą,
z najmniejszą ilością plam?
*
Siedzenie w składziku na miotły okazało się szalenie nudne, a
jedynym jego zajęciem było śledzenie wędrówek pająków. Nie zmieniało to jednak
faktu, że gratulował sobie w myślach tego pomysłu, bo już kilkakrotnie słyszał
za drzwiami okrzyki kolegów i charakterystyczny dźwięk wypuszczanej z piłki
farby.
Aktualnie, jednym uchem przysłuchiwał się rozmowie jakichś
uczennic, stojących przy oknie koło jego kryjówki. Nie rozpoznawał ich głosów,
ale były piskliwe i denerwujące, a z treści konwersacji wynikało, że
nie grzeszą inteligencją. Rozprawiały z podekscytowaniem o chłopcach z ich
roku i przeganiały się w pochwałach. W momencie, gdy zaczęły wygłaszać peany na
temat urody Syriusza Blacka, Severus rozważał wlanie sobie do uszu odrobinę
środka czyszczącego stojącego w kącie.
Zastygł jednak w bezruchu, gdy padło jego nazwisko.
- Słyszałam, że wkrada się do dziewczęcych dormitoriów w nocy -
szepnęła z przejęciem jedna z nich.
- A ja, że nosi damską bieliznę...
- Yyyuuch! Po co?! - wrzasnęła ze zgrozą kolejna.
- To jeszcze nic, ponoć kradnie brudne majtki z pralni i potem je
wącha...
Severus nie wiedział dokładnie jak to się stało, ale w jednej
chwili siedział na wiaderku, zaciskając ze złości pięści, a w następnej stał
już na środku korytarza, krzycząc coś o tym, że to wszystko kłamstwa. W
następnej sekundzie dziewczynki rozbiegły się z piskiem we wszystkie kierunki,
a co najmniej tuzin piłek poleciało w jego stronę. Na jego nieszczęście,
wszystkie trafiły.
Severus zatoczył się i prawie upadł, w ostatnim momencie
odzyskując równowagę. Przetarł oczy z farby i sprawdził kolor. Zielony. Sama
Alyssa w dalszym ciągu stała u wylotu korytarza, z rękami na biodrach i
niemożliwie szerokim uśmiechem. Rozsądniej z jej strony byłoby uciec, ale
najwyraźniej musiała się trochę ponapawać swoim małym zwycięstwem. Snape chciał
sięgnąć po jedną z piłek, ale za nim zdążył to uczynić, wszystkie
zmieniły się w kawałki szkolnej kredy, co oznaczało, że Ally w bezwstydny sposób
pogwałciła zasady gry, wprowadzając do niej transmutowane pociski. Siny ze
złości Severus ponownie zwrócił głowę w jej stronę, a ona zdała sobie
najwyraźniej sprawę, że już czas na ucieczkę. Odwróciła się na pięcie i
błyskawicznie pognała przed siebie, zostawiając za sobą echo cichego,
złośliwego chichotu.
*
- Giń! - wrzasnął Severus, rzucając w Ally piłką.
Trafił ją w sam środek czoła, co w sumie nie było trudnym
zadaniem, bo przez czar paraliżujący nie mogła się ruszać. Jego koncentracja
nie była jednak wystarczająca, więc po chwili bezwładnego leżenia i bycia
systematycznie pokrywaną fioletową farbą, Alyssa przełamała zaklęcie i podcięła
stojącemu nad nią Severusowi nogi. Snape runął na ziemię, a Adams przetoczyła
się na bok i nawet do końca się nie prostując, pognała za toczącą się po ziemi
piłką.
Podniosła ją w momencie, gdy Severus próbował podźwignąć się na
nogi i jednocześnie jak najbardziej oddalić, co w sumie wyglądało całkiem
komicznie. Ally jednak nie miała czasu na śmiech, bo starała się skupić i
rzucić tak, jak uczył ją ojciec. Ugięła lekko nogi, wzięła spory zamach i po
dokładnym przeanalizowaniu otoczenia, rzuciła. Piłka odbiła się od sufitu i z
jeszcze większą siłą niż wcześniej, wylądowała na czubku głowy Severusa,
pokrywając zielenią ciemną kurtynę jego włosów. Piłka wróciła prosto w jej
ręce, więc wykonała kolejny rzut. Tym razem jednak Snape był bardziej
przygotowany, więc kiedy rzucił się w bok, piłka poleciała dalej i zatrzymała
się prosto na wielkiej, drogo wyglądającej wazie, stojącej na końcu ślepego
zaułka.
Alyssa mimowolnie zacisnęła oczy, słysząc donośny, niosący się
echem odgłos tłuczonego naczynia. Wymieniła z Severusem porozumiewawcze
spojrzenia i oboje pognali w stronę schodów.
- Co tu robicie koty?
Adams uniosła wzrok znad podłogi i starała się wyhamować, ale było
już za późno. Wpadła prosto na coś twardego i masywnego, a kiedy wysoko zadarła
głowę, natrafiła na wlepione w nią, srogie spojrzenie.
- AAAAAAAAAAA OLBRZYM! - wrzasnęła piskliwie i rzuciła się do
szalonej ucieczki, ciągnąc za sobą Severusa. Nie zdążył jej nawet
uświadomić, jakie to idiotyczne, bo przecież co olbrzym robiłby
w zamku. Na dodatek one chyba nawet nie potrafiły mówić. Ally
jednak zdawała się nie dopuszczać do siebie głosu rozsądku, biegnąc przed
siebie, przemierzając kolejne korytarze i schody.
W końcu żadne z nich nie wiedziało w jakiej części zamku się
znaleźli, ani tym bardziej jak wrócić do lochów. Ally właśnie
miała się zatrzymać, kiedy coś wielkiego wynurzyło się zza pobliskiego zakrętu.
Poczuła tylko dwie, olbrzymie łapy ujmujące ją pod boki i nagle znalazła się w
powietrzu, wściekle wymachując nogami.
- Co tam karzełku?
- Sam jesteś karzełku!
Czający się w kącie Severus, nie mógł powstrzymać histerycznego
chichotu, wydobywającego się z jego ust.
- Nie pyskuj kocie. Lepiej mówcie z którego jesteście domu.
I oby to nie był Gryffindor, bo zaraz zaprowadzę was do McGonagall i odpowiecie
za zbicie tej wazy.
Alyssa w końcu opamiętała się na tyle, by otworzyć zaciskane do
tej pory powieki i dokładnie przyjrzeć się napastnikowi. Faktycznie, nie był
olbrzymem, a potężnie zbudowanym, wyrośniętym uczniem. Mogła jednak odnieść
mylne wrażenie, bo przez wyjątkowo niski wzrost, jej perspektywa była nieco
zaburzona. Chłopak miał krótko przycięte, brązowe włosy i surową, jakby wyciosaną
z kamienia twarz. Jego ciemne oczy błyszczały jednak z rozbawieniem, gdy tak
trzymał ją na wysokości swojego wzroku i obserwował, jak wierzga dziko, próbując
wywinąć się z silnego uścisku.
- Po pierwsze, nie jestem kotem, po drugie, na pewno nie Gryfonką!
- warknęła Ally, zdając sobie w końcu sprawę, że wydostanie się dopiero, kiedy
chłopak zechce ją puścić. Nie mniej jednak takie dyndanie nad posadzką, z
bezwładnie wiszącymi rękami, było szalenie irytujące. - Jestem w drugiej klasie
i w Slytherinie!
- Ja też - oznajmił chłopak, wyglądając na odrobinę zaskoczonego.
- Nigdy wcześniej cię nie widziałem. Ale to w sumie nie dziwne, łatwo przeoczyć
takiego karła...
- Wzajemnie - odburknęła Ally, ignorując tę część w której
naśmiewał się z jej wzrostu.
- Poważnie - sarknął gdzieś w dole Severus. - Jak niby mogłaś go przeoczyć? Wygląda jak góra! Ale
w sumie do kogo ja mówię, jesteś przecież najmniej spostrzegawczą osobą jaką w
życiu spotkałem...
- Goń się Sev! - wrzasnęła Adams, ponownie starając się wyrwać,
żeby móc przylać Snape'owi. Nawet kilka razy kopnęła chłopaka, ale zdawał się
tego nie zauważać.
- Jestem kapitanem drużyny Quidditcha - oznajmił nagle, jakby
miało to jakiś związek z czymkolwiek, o czym mówili.
Ally rozdziawiła buzię ze zdziwienia, a potem zmarszczyła brwi,
zmrużyła oczy i przyglądała mu się chwilę uważnie, z przechyloną głową.
- Faktycznie, chyba jednak cię kojarzę. Ale na miotle wydajesz się
mniejszy.
Severus prychnął głośno, a chłopak wybuchnął śmiechem. Alyssą,
ciągle wiszącą bezwładnie pomiędzy jego wyciągniętymi rękami, zatrzęsło
gwałtownie. Znowu go kopnęła, ale najwyraźniej zrobiło to na nim takie
wrażenie, jak ugryzienie komara.
- Widziałem jak rzucasz.
Przez myśl jej przemknęło pytanie, czy zawsze wypowiada się takimi
wyrwanymi z kontekstu zdaniami.
- Taa spoko. I co?
- Jestem Mark Carson, a ty?
Ally przewróciła oczami.
- Alyssa Adams.
- Ale chyba nie ta Adams, co? - spytał, jakby od niechcenia,
rozbawiony własnym przypuszczeniem.
- Uściślij która, a rozwieję twoje wątpliwości - odparła z
wyższością Ally.
- Chyba nie córka sławnego ścigającego, członka narodowej drużyny
Anglii, przedwcześnie emerytowanego, w samym środku kariery, przez kontuzję
ręki?
- Dokładnie ta.
Mark Carson prawie ją upuścił.
- He? - spytał, mało inteligentnie, gapiąc się na nią.
Nagle zdała sobie sprawę, jak musi wyglądać w jego oczach. Niska,
nawet jak na swój wiek, z rozczapierzonymi włosami, plastrem na nosie, cała
pokryta kolorowymi plamami i z rękami w paskudnej wysypce (efekcie ostatniego,
niespodziewanego wybuchu na lekcji eliksirów). Zadarła głowę i z wyniosłym
spojrzeniem, poklepała go lekko po policzku.
- Tak, dokładnie ta Adams.
Carson wyglądał teraz, jakby trzymał w dłoniach milion
galeonów.
- To by tłumaczyło twój zamach... Postawa, trajektoria lotu,
technika... tak mi się zdawało, że już to gdzieś widziałem.
Budową ciała bardziej nadajesz się na szukającą, ale jeśli faktycznie
nie grzeszysz spostrzegawczością... W zasadzie to każdy potencjalny ścigający,
który przyszedł na sprawdziany był daremny. Ty
masz odpowiedni warsztat... Pewnie byle muśnięcie tłuczkiem zwaliłoby
cię z miotły, ale to jest przecież do załatwienia... Przyjdź na trening
Adams.
Może jednak dobrze, że ciągle ją trzymał. W innym razie bez
wątpienia właśnie by się przewróciła z wrażenia.
- He? - wydukała tylko, kompletnie zaskoczona.
- Chcę sprawdzić, czy faktycznie nadasz się do drużyny - wyjaśnił cierpliwie
Mark.
- Ale, że Quidditcha? Slytherinu?
Chłopak potwierdził skinieniem głowy, patrząc na nią z lekkim
politowaniem.
- Przecież Ślizgoni nie przyjmują do drużyny małolatów! -
wrzasnęła na swoje usprawiedliwienie.
- Może, ale myślę, że tym razem zrobimy wyjątek. Przyjdź na
trening Adams. Sobota o dziesiątej.
I tak po prostu, odstawił ją na ziemię i zaczął się oddalać w
stronę klatki schodowej.
- A, no i jestem gotów zapomnieć o tej wazie - rzucił przez ramię.
- Okaż się dobra.
Alyssa
faktycznie okazała się dobra, ale nie lubiła myśleć, że zawdzięcza swój sukces
tylko i wyłącznie nazwisku. W końcu, gdyby przez przypadek nie natknęła się na
Marka, sama planowała zgłosić się w trzeciej klasie na sprawdziany do
drużyny.
Siedząc
na łóżku i gładząc materiał kapitańskiej szaty Rogera, rozmyślała nad tym, jak
wiele poświęciła w dzieciństwie, przeznaczając czas na nieustanne treningi i
jak wielu rzeczy musiała się wyrzec, by sprostać oczekiwaniom ojca.
_________________________
Tamtamtaaaaam! ~
Zupełnie tego nie planowałam, ale tak się złożyło, że dzisiaj mija dokładnie miesiąc od ostatniej notki. Cieszę się w sumie, że przerwa nie trwała zbyt długo, chciałabym żeby kolejne rozdziały ukazywały się właśnie mniej więcej w takich odstępach czasu.
Nie chcę zapeszać, ale większą część rozdziału pisało mi się super przyjemnie i łatwo, więc może już nadchodzi koniec tego cholernego zawieszenia i wyssania z weny? Oby!
Ściskam was, buziaki ;3