poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 18 część 1

Bierzesz mnie za rękę, a ja pytam kim jestem.
Naucz mnie walczyć, a ja pokażę Ci jak wygrywać.
Beth Crowley - Warrior

Kiedy następnego dnia Roxanne weszła do Wielkiej Sali, zamarła zaraz po przekroczeniu jej progu, dokładnie w tym samym momencie, co kroczący obok niej brat. Jeśli istniała jakaś tajemna, mistyczna więź pomiędzy bliźniakami, to na pewno istniała między rodzeństwem Avery. Roxanne już dawno przyzwyczaiła się do tego, że często wykonują jakieś czynności w tym samym czasie, znają na wzajem swoje nastroje i potrafią odgadywać myśli. W tej chwili nawet powód ich zdziwienia był ten sam - zasiadał swobodnie za stołem Ślizgonów, w niemalże opustoszałej jeszcze jadalni. 
Roxanne, w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, mogła poszczycić się wyjątkową spostrzegawczością. Jeden rzut oka wystarczył, by oceniła stan Alyssy, tak odbiegający od jej codziennej prezencji. Dziewczyna zajmowała swoje stałe miejsce, mniej więcej po środku stołu, czytając książkę opartą o dzban z dyniowym sokiem. Jej włosy były gładkie i starannie zaplecione w długiego warkocza, a każda część ubioru znajdowała się na swoim miejscu i prezentowała się  bardzo schludnie. Wyglądała na świeżą i wypoczętą. Roxanne automatycznie przyspieszyła i dopadła przyjaciółki w kilka sekund. Tuż za sobą wyczuła obecność Roger'a.
- Ally! - wypaliła, marszcząc brwi ze zmartwieniem. - Wszystko w porządku?
Adams uniosła na nią zdziwiony wzrok, leniwym gestem przewracając stronę w książce. Przypatrywała jej się przez chwilę spokojnie, podpierając głowę na zwiniętej pięści i zmieniając założenie nóg z lewej na prawą. 
- Oczywiście - odparła w końcu, kołysząc do połowy opróżnioną filiżanką. Roxanne wiedziała, że w środku znajduje się zielona herbata, parzona dokładnie cztery i pół minuty, z dodatkiem trzech łyżeczek cukru, połowy kieliszka mleka i pięcioma kroplami soku z cytryny. Już dawno zauważyła, że jej skrupulatność w dodawaniu składników nie przekłada się tylko na eliksiry - Dlaczego miałoby nie być?
Siadający na przeciwko niej Roger rozejrzał się wymownie po Wielkiej Sali, w której znajdowało się na razie tylko kilkunastu uczniów. Godzina była jeszcze bardzo wczesna. 
- No wiesz... - zaczął, metodycznym ruchem rozsmarowując masło na toście. Nie przestał, dopóki nie pokrył go całkowicie, idealnie równomierną warstwą. - Nie jesteś raczej rannym ptaszkiem. Najwcześniej na śniadaniu pojawiasz się kiedy trzy czwarte sali już wyjdzie, a najpóźniej, kiedy cała reszta twierdzi, że to już obiad. 
Alyssa wzruszyła ramionami, upijając łyk swojej herbaty z wyraźną lubością. Roxanne wolała na to nie patrzeć, sama tolerowała tylko mocną, czarną kawę, której z kolei nie cierpiała Adams. Napełniła duży kubek, taki sam podała Rogerowi i zaciągnęła się aromatycznym zapachem. 
- Czemu wstałaś tak wcześnie? - rzuciła swobodnie, wsypując musli do owsianki. 
- Nie mogłam spać - odparła Ally w podobnym tonie, ponownie wzruszając ramionami. Sięgnęła ręką, by odgarnąć włosy za ucho, zapominając najwyraźniej, że tego dnia nie opadają jej zwykłą, potarganą chmarą na twarz i ramiona, a są dokładnie spięte. Udała, że chodziło jej o podrapanie się po karku i wykrzywiła lekko dolną wargę. Roxanne znała na pamięć wszystkie jej gesty i wiedziała co oznaczają. - Poza tym byłam głodna - wyglądała, jakby chciała dodać coś jeszcze, ale szybko się rozmyśliła. Kolejny raz wzruszyła ramionami, krzywiąc się zaraz, jakby zirytowana własnym zachowaniem. 
Roxanne wlała do miski jogurt naturalny, patrząc wymownie na talerz przed Alyssą. Był idealnie czysty. Adams odwróciła lekko głowę, niemo odmawiając konfrontacji i przyglądając się uczniom, wchodzącym coraz tłoczniej do Wielkiej Sali. Stoły błyskawicznie zaczęły się wypełniać różnorodnymi, parującymi daniami. 
- Ally - zaczęła miękko Roxanne.
- Och, uwielbiam surówkę marchewkową! - Adams porwała miskę, która właśnie pojawiła się w zasięgu jej dłoni i nałożyła na talerz porządną porcję surówki. Wetknęła do buzi kopiastą łyżkę, patrząc wyzywająco na Roxanne.
- Nieważne - mruknęła po chwili Avery, razem z owsianką mląc w ustach przekleństwo.
Już kilka minut później, większość miejsc była pozajmowana i salę wypełnił codzienny, poranny gwar. Alyssa była pośród Ślizgonów duszą towarzystwa, brała udział w kilku rozmowach na raz, śmiała się głośno i żartowała. Roxanne za to milczała, skupiając się na swoim posiłku i wyjątkowo nietypowym zachowaniu przyjaciółki. W pewnym momencie, gwałtownie gestykulując, Alyssa strąciła z talerza widelec. Schyliła się po niego niedbale, a uśmiech ani na sekundę nie zszedł jej z twarzy. Roxanne była coraz bardziej zaniepokojona - Alyssa nie miała w zwyczaju robić rzeczy, które jej zdaniem, marnowały tylko potrzebną energię. Zwykła mawiać, że i tak nie mam jej sporo na co dzień, więc dlaczego nagle trawiłaby ją na niepotrzebne wymachy rękami i skłony po zbędny sztuciec? Te myśli naprowadziły wzrok Roxanne ponownie na talerz, ciągle stojący przed Alyssą. Znajdująca się na nim surówka przypominała teraz bardziej pomarańczową papkę, rozgniecioną i posiekaną na drobne kawałeczki. Objętościowo jednak, już na pierwszy rzut oka widać było, że nie ubyło jej prawie nic.
Nawet jeśli Roxanne miałaby zamiar poruszać ten temat przy stole pełnym Ślizgonów, w głośniej Wielkiej Sali, to i tak nie dostałaby na to szansy, bo chwilę później ponad gwar uczniowskich głosów przedarł się szum setek skrzydeł. Alyssa westchnęła, na widok chmary różnobarwnych sów, krążących nad ich głowami w poszukiwaniu adresatów.
- Hej, to twoja pierwsza sowia poczta w tym roku, nie? - spytał Zabini, zajmujący miejsce obok Roxanne.
Alyssa potwierdziła skinieniem, nie odrywając wzroku od sklepienia. Roxanne rozumiała jej zachwyt, bo nawet jeśli była świadkiem dostarczania listów codziennie, widok takiej ilości ptaków, mieszających się barw i głośny trzepot skrzydeł, ciągle robił na niej jakieś tam wrażenie. Więc co dopiero na Alyssie, która zwykle wstawała zbyt późno, by zdążyć na pocztę.
Roxanne poczuła lekkie ukłucie w palec i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że obserwuje Adams z uwagą. Szybko przeniosła spojrzenie na stojącą obok jej miski, wyraźnie niecierpliwiącą się sowę. Była to pospolita płomykówka, ściskająca w dziobie nowy numer Proroka Codziennego. Roxanne wsunęła należną zapłatę do skórzanego woreczka, a sowa natychmiast odleciała.
W tym punkcie posiłku rozmowy zazwyczaj cichły, bo każdy pogrążał się w ponurej lekturze nowości ze świata czarodziejów. Ci, którzy wytrwale prowadzili statystyki ludzi zamordowanych, zaginionych lub przechodzących na stronę Czarnego Pana, mieli zwykle w tym momencie pełne ręce roboty.
Martwa cisza zapadła na kilka minut, w trakcie których uczniowie przeglądali pierwszą stronę, na której znajdowały się co ważniejsze wydarzenia i lista nazwisk nowych ofiar Śmierciożerców.
- Umarł ktoś kogo znamy? - rzucił Tod, siląc się na niefrasobliwy ton i zaglądając do gazety ponad ramieniem Roxanne.
Alyssa siorbnęła głośno, ze swojej kolejny raz napełnionej filiżanki, gdzieś niedaleko zaczęto szeptać, komuś spadła książka. A potem od ścian Wielkiej Sali odbił się echem przeraźliwy pisk. Od stołu Puchonów zerwała się jakaś dziewczyna, ściskając w dłoniach pomiętą gazetę i jednocześnie szarpiąc się za włosy. Nie przestając wrzeszczeć, wybiegła z jadalni, a jej głos stopniowo cichł, w miarę jak oddalała się od parteru. Po sali przebiegła fala szeptów i każdy wyglądał na w jakimś stopniu przejętego. Nie ważne czy na ich obliczach malował się przestrach, politowanie, lub zwykłe zainteresowanie, zawsze była to jakaś reakcja. Roxanne odchyliła gazetę, zerkając ukradkiem na Alyssę. Nie drgnął ani jeden mięsień jej twarzy, która przez chwilę wydawała się być wykuta z kamienia. A potem Alyssa wstała, podnosząc swoją książkę, torbę i wychodząc z Wielkiej Sali.

*

Podczas przerwy obiadowej korytarze Hogwartu zawsze były niemożliwie zatłoczone. Uczniowie wypadali z klas i szturmem brali schody, by jak najszybciej znaleźć się w jadalni, zaspokoić głód, rozluźnić się między męczącymi lekcjami, bądź po prostu spokojnie porozmawiać.
Alyssa nienawidziła tych momentów, kiedy musiała przepychać się między uczniami, bez możliwości na zaczerpnięcie głębszego oddechu, oblegana z każdej strony. To między innymi dlatego lubiła przemierzać szkołę ze swoimi rosłymi ślizgońskimi kolegami - bez problemu potrafili utorować sobie wygodne przejście.
Ale tym razem nie było ich w pobliżu, a Alyssa znajdowała się w samym sercu, najbardziej zatłoczonego o tej porze korytarza. Od czasu do czasu przed oczami migała jej złocista czupryna Roxanne, a za sobą ciągnęła psioczącego Severusa. Energicznie pracowała łokciami, w krytycznych momentach pomagając sobie również paznokciami, lub nawet kopniakami.
- Bydło... cholerny zwierzyniec - słyszała nad uchem warczenie Snape'a.
Biedny Severus nigdy nie nauczył się do końca panować nad swoimi długimi kończynami. Jego ruchy były sztywne i niezgrabne, często się potykał, przeważnie o własne nogi i nie potrafił sobie radzić z napierającym zewsząd tłumem. Alyssa w takich momentach silnie chwytała jego rękaw i lawirowała między uczniami, ciągnąc go za sobą.
Choć czasami nie starczało jej cierpliwości, by dotrzeć do Wielkiej Sali, bez urządzenia wcześniej jakiejś rozróby. Tak było na przykład w tym przypadku, bo gdy jej stopa została któryś raz z kolei boleśnie zmiażdżona i na dodatek oberwała po głowie ciężką książką (co z tego, że prawdopodobnie niechcący), sięgnęła w końcu po różdżkę. Już dawno powinnam to zrobić... pomyślała, przerywając na chwilę mamrotanie litanii o treści 'nienawidzę was wszystkich'. A potem rzuciła zaklęcie, a gęsty tłum rozstąpił się przed nią, jak Morze Czerwone przed biblijnym Mojżeszem, w książce, do której przeczytania zmusiła ją kiedyś Roxanne.
Alyssa uśmiechnęła się do siebie szeroko, po części w powodu własnego wygórowanego porównania, a po części na widok zdezorientowanych i wściekłych twarzy uczniów, którzy powpadali z impetem na ściany. Głównym powodem jej zadowolenia była jednak swoboda i wolna przestrzeń, która otoczyła ją nagle, w momencie, w którym myślała już, że zaraz zostanie stratowana. Zwykle nie wzdrygała się jakoś specjalnie na cudzy dotyk, ale w takich momentach, z twarzą w czyichś plecach, kończynami zaplątanymi w inne kończyny, otoczona nadmiarem ciał, zapachów i osób, miała ochotę krzyczeć.
- Z drogi - warknęła na jakiegoś uczniaka, który podnosił się właśnie z podłogi.
W tłumie zaszumiało z oburzenia, a wrogie spojrzenia śledziły każdy jej swobodny krok. Alyssa nie zwracała uwagi na ciche skargi, ale do jej uszu doszedł jeden, wyraźny szept.
- Śmierciożerczyni.
Adams zatrzymała się i odwróciła lekko w prawo, stając twarzą w twarz z jakąś dziewczyną. Błyskawicznie rozpoznała w niej Puchonkę ze śniadania. Była niska i pulchna, miała kędzierzawe włosy i przeciętną urodę. Stanowiła podręcznikowy przykład osoby, z której można by się wyśmiewać, co prawdopodobnie robiła kiedyś Alyssa ze znajomymi.
Ally nie odezwała się, ale coś w jej wzroku najwyraźniej kazało Puchonce kontynuować.
- Słyszałaś - rzuciła butnie, z twarzą rumianą ze złości. Jeszcze chwilę wcześniej była śmiertelnie blada, i drżąca, ale wściekłość najwyraźniej dodała jej odwagi. Alyssa domyślała się, co takiego mogła wyczytać rano w gazecie - jej potargane włosy odstawały na wszystkie strony, usta dygotały, a szeroko otwarte, pociemniałe z rozpaczy oczy zdawały się zapaść głębiej w czaszkę. - Przechadzasz się korytarzami jak jakaś królowa, nie zwracasz uwagi na cierpienie innych, a przecież wszyscy wiemy, kim jesteś naprawdę!  - jej głos był niewyraźny i urywany, z trudem dobierała słowa.
To był pierwszy raz, kiedy jakiś zmaltretowany uczeń (Puchon!) postawił się jej, na dodatek publicznie. Alyssa nie bardzo wiedziała, co powinna w tym momencie zrobić, ale ta sytuacja wydawała jej się w jakiś sposób zabawna. Jej usta rozciągnęły się w uśmiechu, co najwyraźniej jeszcze bardziej rozwścieczyło Puchonkę.
- Co ty... Bawi cię to? Jak ty... jak w ogóle śmiesz?! - Dziewczyna zapowietrzyła się z oburzenia, ale szybko jej przeszło i zaczęła wykrzykiwać w stronę Alyssy jedno oskarżenie po drugim, łamiącym się, histerycznym głosem. - Ślizgoni..! Wszyscy Ślizgoni to bezduszne potwory, zasługujecie na śmierć tysiąc razy bardziej niż wasze niewinne ofiary! Mój braciszek... co on wam zrobił?! Dlaczego go zabiliście?! Śmierciożercy...
Łzy skapywały z jej policzków na szatę i wyglądała, jakby z rozpaczy zupełnie postradała zmysły. Koleżanki z Hufflepufu próbowały ją powstrzymać, ale wyrwała się im, ignorując wszystkie prośby i ostrzeżenia, jakby w ogóle ich nie słyszała.
- Śmierciożerca, śmierciożerca... - syczała, łapiąc Alyssę za lewe ramię, w momencie gdy ta chciała się odwrócić i odejść. - Pokaż wszystkim co kryjesz pod rękawem! - Ally odskoczyła w tył z głośnym warknięciem, gdy tylko poczuła na ręce dotyk jej pulchnych dłoni.
Puchonka wzięła to najwyraźniej za potwierdzenie swoich mrocznych domysłów, bo jej twarz rozjaśniła się, gdy wskazała na Alyssę palcem.
- Aha! - wrzasnęła w uniesieniu. - Morderczyni!
Po jej słowach w ciągle zatłoczonym korytarzu zapadła głucha cisza. Przerwał ją świst i suchy trzask, gdy dłoń Alyssy gwałtownie spotkała się z policzkiem dziewczyny. Jej głowa odskoczyła na bok i tam już została, a na bladej skórze szybko zaczął formować się jaskrawo czerwony ślad. Z zamglonych oczu Puchonki przestały cieknąć łzy i trwała w tej pozycji, z rozchylonymi w zdziwieniu ustami. Alyssa odwróciła się na pięcie i odeszła. Nie musiała już rzucać żadnych zaklęć, by uczniowie na korytarzu rozstępowali się przed nią ze strachem.

*

Wielką Salę wypełniały głośne, ożywiony rozmowy, gdy wreszcie do niej weszła, prawie pod koniec posiłku. Na jej widok uczniowie zamilkli tylko na moment, a już kilka sekund później, nowo powstały gwar stał się jeszcze donośniejszy. Alyssa wykrzywiła się brzydko, mijając próg i czując na sobie niezliczoną ilość spojrzeń.
- Gdzie jest Cam? - spytała pierwszego z brzegu Krukona, nie przejmując się jego przerażonym spojrzeniem.
Chłopiec skinął głową na stół Gryffindoru, a patrząc w tamtą stronę, Alyssa na własnym przykładzie pojęła istotę powiedzenia, że nóż otwiera się komuś w kieszeni. Ruszyła przed siebie, zatrzymując się tuż nad Harrisonem, pogrążonym w rozmowie z jej bratem. Położyła dłoń na jego ramieniu i nachyliła nad nim, czując jak drgnął zaskoczony. A Cam przecież nigdy nie dawał się podejść od tyłu, trzeba było się naprawdę wysilić, żeby choć odrobinę go zdziwić.
- Harrison - syknęła mu do ucha, wbijając ostrzegawczo paznokcie w ramię.
Jamie urwał w pół zdania, patrząc na siostrę z lekką konsternacją. Ally zignorowała go, skupiając całą uwagę na profilu twarzy Cama i pojawiającym się na nim, ironicznym uśmieszku.
- Alyssa skarbie, jak miło. Czemu zawdzięczam tę przyjemność?
- Musimy porozmawiać.
- Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, jestem aktualnie zajęty.
- To przestań być.
Cam zaśmiał się chrapliwie, a było w tym dźwięku coś takiego, że Alyssa puściła go i odsunęła się o krok, uważnie obserwując.
- Przykro mi, ale to nie działa w ten sposób księżniczko. Ty chcesz się spotkać, jak ustalam czas, w porządku?
Adams zazgrzytała zębami i spiorunowała go wzrokiem, ale niewiele wskórała. W końcu z ciężkim westchnięciem skinęła głową.
- Cudownie. Widzisz, jak chcesz to potrafisz współpracować. - Cam sięgnął po swoją torbę, wyjął z jej wnętrza niewielki kawałek pergaminu i pióro i nabazgrał coś na kolanie. Potem zgniótł świstek i wsunął go w dłoń Alyssy, uśmiechając się przy tym czarująco. - A jeśli jeszcze nie udało mi się poprawić twojego humorku, to może zauważysz wreszcie kto wrócił do szkoły..?
Adams pobieżnie rozejrzała się wokół, ale nie widząc nikogo interesującego, ponownie spojrzała na Harrisona, trochę niezrozumiale a trochę podejrzliwie. Cam pokręcił głową z politowaniem, chwycił Alyssę za podbródek i odwrócił jej głowę we właściwym kierunku. Czuł pod palcami jak jej twarz się wygięła, gdy wargi rozciągnął uśmiech.
- Proszę, proszę... - wymruczała cicho, poluźniając jego uścisk i odchodząc, nie zaszczyciwszy go więcej spojrzeniem.
- Wow, a szykowałem się na kazanie - oznajmił konspiracyjnym szeptem Jamie.
Cam w odpowiedzi, wzruszył skromnie ramionami.
- Dora kochanie! - zaszczebiotała Alyssa, podchodząc do osoby siedzącej kilka miejsc dalej. - Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo się stęskniłam!
- A uwierz, wyobrażam. - Padła chłodna odpowiedź. - Bo pewnie mniej więcej tyle ile ja za tobą.
Dorcas Meadowes podniosła się powoli ze swojego miejsca pomiędzy Syriuszem a Lily i odwróciła w stronę Alyssy. Grube, czarne loki, których po cichu Adams zawsze jej zazdrościła, zafalowały delikatnie, końcówkami sięgając niemal pasa. Gdy Dorcas odgarnęła z twarzy długą i bujną grzywkę, Ally cofnęła się o krok.
- Na Merlina Meadowes, co ci się stało?! - pisnęła przerażona, a twarz Dorcas wykrzywiła się w zdziwieniu. - To smocza ospa pozostawia takie blizny?! - Delektowała się skonsternowano-wystraszoną miną Gryfonki kilka długich sekund, a potem, powstrzymując śmiech, oznajmiła obojętnie - a nie. To twój nos.
Dorcas przewróciła oczami, chociaż widać było, że jednocześnie odetchnęła z ulgą. Kolejny raz poprawiła grzywkę, co było jej stałym nawykiem, powtarzanym niemal bez przerwy. W rzeczywistości na jej twarzy nie widniały żadne pozostałości po chorobie, przez którą spóźniła się na swój ostatni rok w Hogwarcie. Dorcas była posiadaczką silnie zarysowanych kości policzkowych, wydatnego nosa i chłodnych, ciemnych oczu. Zdaniem wielu należała do ścisłej czołówki najładniejszych dziewczyn w szkole, ale Ally, patrząc na nią, widziała tylko zbyt dużą ilość czarnej konturówki do oczu i grube, przerażająco wygięte brwi, na punkcie których właścicielka miała niemal taką samą obsesję, co Alyssa na punkcie swoich paznokci. Znając tę cechę jej charakteru, Adams oczywiście już wielokrotnie przeprowadzała szturm na tę część twarzy Gryfonki - z próbą podpalenia i transmutowaniem w krzaczastą mono-brew włącznie.
- Adams - fuknęła Meadowes, zakładając ręce na piersi. - Zabawna jak zwykle, no boki zrywać. - A potem trzepnęła lekko w głowę Syriusza, który faktycznie chichotał rozbawiony.
Dorcas miała jakąś taką kocią urodę. Alyssa nie wiedziała do końca, czy chodzi o kształt oczu, wąski podbródek, czy lśniące włosy. Wystarczyło, żeby przeinaczała jej nazwisko na 'Meowdowes' i zaczarowywała jej rzeczy tak, by miauczały przeraźliwie, za każdym razem gdy ich dotknie. I choć Alyssa uwielbiała koty - ba! sama się nawet w jednego zamieniała - to Dorcas Meowdowes nie cierpiała z całego serca. Z wzajemnością zresztą.
Wymieniły jeszcze kilka pozornie przyjaznych, jadowitych uwag, mierząc się wrogimi spojrzeniami, ale wreszcie Adams znudziła się ta zabawa.
- No nic, muszę już lecieć. Dobrze, że wróciłaś, Dory. Chyba już ci starczy tego wylegiwania się... - Utkwiła znaczące spojrzenie w brzuchu Meadowes, na co ta szczelniej zakryła się szatami, wykrzywiając się gniewnie. Jej blade policzki powlekły lekkie rumieńce. Adams zaśmiała się pod nosem, widząc, że trafiła w czuły punkt. - Do zobaczenia na boisku - rzuciła, mijając Gryfonkę i kierując się do wyjścia z Wielkiej Sali, odprowadzana uważnym spojrzeniem skutecznie ignorowanego Syriusza.

*

Alyssa stała na dziedzińcu, pozwalając, by porywisty wiatr tarmosił jej płaszcz, wyrywał kosmyki włosów z warkocza, rzucając jej je w twarz i boleśnie smagał po odkrytych częściach ciała. Nad jej głową zbierało się coraz więcej ciężkich, burzowych chmur, zmieniających wczesne popołudnie w ponury zmrok.
- Ally?
Alyssa wzdrygnęła się, wyrwana z zadumy. Spojrzała w dół, na swą zaciśniętą dłoń, w której trzymała kartkę od Cama. Schowała ją z powrotem do kieszeni, czując znajome uczucie niespokojnego oczekiwania, pojawiającego za każdym razem, gdy nadchodziły kluczowe momenty jakiegoś jej planu. Nie potrafiła nawet dłużej silić się na zrelaksowany spokój, z którym obnosiła się przez większość dnia.
- Ally? Co ty tu robisz?
Alyssa podniosła wzrok, dostrzegając podchodzącego do niej profesora Blake'a. Uśmiechał się przyjaźnie, jak to miał w zwyczaju, ale był też wyraźnie zaniepokojony.
- Nie powinien mieć pan teraz zajęć? - spytała, zdziwiona jego widokiem na podwórku, w samym środku godziny lekcyjnej.
- Wygląda na to, że większość mojej klasy jest chora, więc odwołali mi lekcje - wyjaśnił, przystając obok niej i wzruszając ramionami. - A co z tobą? Nieobecny nauczyciel?
- Nie, mam transmutacje.
- No właśnie widzę. - Blake uśmiechnął się lekko, wyraźnie rozbawiony. W jego policzkach, jak zwykle pokrytych krótkim zarostem, pojawiły się głębokie dołki. Cierpliwie czekał aż rozwinie temat, przyglądając jej się ciepłym wzrokiem i najwyraźniej nic sobie nie robiąc z przeciągającego się milczenia.
- McGonagall wyrzuciła mnie z klasy - oznajmiła w końcu Alyssa, spod przymrużonych powiek uważnie obserwując jego reakcję. Przez chwilę wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał parsknięcie.
- Dlaczego?
Alyssa westchnęła, przenosząc wzrok na zasnute chmurami niebo. Wyglądało, jakby lada moment miało z niego lunąć.
- Bo przyszłam na lekcję w mugolskim dresie - wyjaśniła cicho, nie patrząc na profesora. - A kiedy kazała mi doprowadzić się do porządku, transmutowałam go w pidżamę. - Pierwsze krople deszczu spadły na ziemię, przy akompaniamencie dźwięcznego śmiechu Blake'a.
- Dlaczego to zrobiłaś? - spytał po chwili, poważniejąc. Wpatrywał się w nią wyczekująco, nawet kiedy machnęła niedbale ręką, pragnąc zbyć ten temat. - Rano na obronie byłaś ubrana w szkolne szaty.
- Tak - potwierdziła Alyssa, by powiedzieć cokolwiek.
- Masz zabawną skłonność podejmowania nierozsądnych zachowań, gdy w otoczeniu zaczyna   panować spokój, prawda Ally? - Adams przeniosła na niego zdziwione spojrzenie, czując jak deszcz spływa strugami po jej twarzy. - Albo inaczej. Przejawiasz trochę destrukcyjne zapędy, psując coś, kiedy zaczynasz się czuć zwodniczo dobrze. I nawet nie próbuj kolejny raz wzruszyć ramionami, nadwyrężysz je w końcu.
Wreszcie Alyssa uśmiechnęła się lekko, narzucając na przemoczoną głowę kaptur. Gdzieś nad nimi niebo przecięła błyskawica, a chwilę później ciszę przerwał donośny grzmot.
- Tylko mi nie mów, że studiowałeś psychologię.
- Nie mówię. Chociaż to prawda.
Adams parsknęła krótkim śmiechem, w zasadzie nie bardzo się dziwiąc. William Blake i ten jego ciepły, serdeczny sposób bycia, mieli w sobie coś takiego, co sprawiało, że chciało się im zdradzić swoje najskrytsze sekrety. Na Alyssę jego obecność wpływała dziwnie kojąco. Dlatego bez chwili wahania zgodziła się, gdy profesor zaproponował jej filiżankę ciepłej herbaty. Milczeli, w drodze do szkoły, gdy za ich plecami zaczynała szaleć coraz gwałtowniejsza burza i milczeli, podczas wędrówki do jego gabinetu i w czasie parzenia zielonej herbaty. Blake odezwał się ponownie, dopiero gdy obydwoje zasiadali w miękkich fotelach przy kominku, wysuszeni zaklęciem i ogrzani napojem.
- Słyszałem o tej Puchonce - oznajmił spokojnie.
Oczywiście, pomyślała Alyssa, przewracając oczami. W Hogwarcie plotki roznosiły się z szybkością rzucanego zaklęcia.
- I?
- Śmierciożercy zamordowali jej rodzinę, łącznie pięć osób.
- I?
- Była córką jakiegoś wysoko postawionego urzędnika Ministerstwa. Nie zgodził się służyć Sama-Wiesz-Komu, ani udostępnić Śmierciożercą jakichś tajnych danych, więc się zemścili.
Kolejny raz na końcu języka miała krótki spójnik, ale zaczynała wątpić w skuteczność tego typu odpowiedzi. Blake wyglądał, jakby nie miał zamiaru tak łatwo porzucić tego tematu.
- Do czego zmierzasz Williamie? - zapytała więc, odwdzięczając się za jego poważne, badawcze spojrzenie dokładnie tym samym.
- Uraziła cię?
Alyssa milczała, zbita z tropu.
- Ta dziewczyna - kontynuował profesor - nazywając cię w ten sposób?
- A kogo by to nie uraziło? - prychnęła po dłuższej chwili, przenosząc wzrok na ścianę ponad jego ramieniem. Kątem oka widziała, jak jeden z kącików jego ust wędruje tryumfalnie w górę.
- Nie pytam o kogoś. Pytam o ciebie. Jak się poczułaś, kiedy nazwała cię Śmierciożercą przy całej szkole?
Alyssa nie odpowiedziała, unosząc do ust kubek z herbatą i przyglądając się beznamiętnie Williamowi znad jego krawędzi.



______________________________________________





Powrót blogerki marnotrawnej. 
Miałam naprawdę dłuuuuuugą przerwę od całej blogosfery (nawet nie wiem, czy ta przerwa już się całkowicie skończyła) i oprócz tego, że nie pisałam, to nawet nie czytałam innych opowiadań i rzadko kiedy wchodziłam na bloggera. Matko, chyba już nawet nie pamiętam jak się pisze komentarz do rozdziału! 
Wiem, że mam sporo zaległości, ale obiecuję wkrótce zabrać się do ich nadrabiana :)

Co do samego rozdziału, to... wow. Tak się rozciągnął, że musiałam go podzielić na dwie części, bo naprawdę mam awersję do zbyt obszernych notek. Drugą właśnie skończyłam, ale zachowam jakiś tam odstęp czasowy między dodawaniem, żeby potem znowu nie było aż takiej długiej przerwy. 

Brrrrr musiałam powrócić do haniebnego zwyczaju tworzenia akapitów za pomocą trzech spacji. Niedawno miałam (kolejny) format mojego (ukochanego) laptopa i nie mam jeszcze Office'a, a Word (♥) najwyraźniej uważa, że ma święte prawo do usuwania akapitów, gdy skopiuję tekst do bloggera (słusznie). 

Z okazji zbliżających się świąt chciałam wam złożyć serdeczne życzenia, bla bla bla, wiecie jak to leci. I udanego Sylwestra i czego sobie zamarzycie <3 i może weny... (proszę, pożyczcie jej też mnie, tylko tym razem nie w godzinach lekcyjnych, a kiedy siedzę w domu i nie mam co robić)

A tak z innej beczki, to niedawno minęły pierwsze urodziny bloga. Wow, szybko to mija. Oczywiście z perspektywy czasu, widzę masę rzeczy, które powinnam zaplanować inaczej, ale tak to już bywa. I tak jestem dumna. 
Ha! Właśnie sobie uświadomiłam, że pięć dni temu minęła druga rocznica mojego narutowskiego bloga. Merlinie, jak to leci. 

No nic, to chyba tyle. Postaram się już tak nie znikać i cierpliwie czekajcie na mnie u siebie :)
Pozdrawiam, buziaki ♥♥♥



PS. Tyle czasu, przydałoby się w końcu zmienić wygląd bloga. Mam już gotowe zamówienie i teraz tylko czekam na otwartą kolejkę w jakiejś szabloniarni. Jeśli jednak ktoś byłby chętny zrobić dla mnie szablon, albo polecić jakąś fajną stronkę, to byłoby miło :)

<3





Szkielet Smoka Panda Graphics