poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział 12


- Stary, zachowujesz się jak psychol.
Syriusz przeniósł wzrok na James’a, a gdy zdał sobie sprawę o co chodzi, parsknął śmiechem. Natychmiast został zgromiony surowym spojrzeniem pani Pince, ale nie przejmując się tym, powrócił do bazgrania po marginesie swojego pergaminu. Na jego szczycie, jakieś pół godziny wcześniej, zapisał tytuł wypracowania i na razie tylko na tyle było go stać. Czwartkowego wieczoru nie miał zupełnie głowy do transmutacji.
- Zamiast się na nią gapić, to idź pogadać – doradził mu James, jednocześnie ukradkowo rzucając zaklęcie swędzenia na puchonkę, siedzącą kilka stolików dalej. Dziewczyna co chwilę odkładała pióro, by podrapać się intensywnie po jakiejś części ciała, a jej sąsiad zerkał na nią krzywo, pewnie w obawie, że się czymś zarazi.
Syriusz ponownie zerknął na Alysse, siedzącą po drugiej stronie biblioteki. Pochylała się nad gęsto zapisanym pergaminem, zawzięcie skrobiąc piórem i przerzucając kartki grubych ksiąg, rozłożonych na całej powierzchni stolika. Miała ten charakterystyczny, skupiony wyraz twarzy, z przygryzioną wargą i zmarszczonymi brwiami.
- Proszę cię. Jakbym teraz jej przeszkodził, to pewnie byłaby gotowa zadźgać mnie piórem na miejscu – odparł Black. Zrezygnowany, zwinął swój zwój i położył głowę na blacie.
- Też racja...
- Nie myślałeś kiedyś, żeby porozmawiać z nią na poważnie? – z drugiego końca stołu odezwał się głos Remusa. Odgradzała go od nich wielka sterta książek, bo najwyraźniej Lupinowi sprzyjała wena do pisania nużącego wypracowania i zgromadził już pokaźny stos pomocy naukowych.
- To znaczy? – spytał leniwie Syriusz, rozciągając się na krześle i sadowiąc wygodniej.
- No wiesz, może zamiast zachowywać się jak gówniarz i na każdym kroku wdawać się z nią w bezsensowne kłótnie, to podszedłbyś do tego jak ktoś zrównoważony i poważny?
- Masz na myśli siebie, Luniczku? – Syriusz zrobił wyłom w dzielącym ich murze i spojrzał z wyższością na Remusa. – Czy mam ci przypomnieć, kto podczas ostatniej pełn...
- Mam na myśli to... – wszedł mu w słowo chłopak, odrobinę za głośno, czym ściągnął na siebie gniewne fukniecie bibliotekarki – że może wiesz... powiedziałbyś jej co czujesz? Jak możesz oczekiwać czegokolwiek, skoro ciągle dajesz jej nowe powody do nienawiści, która jej zdaniem jest odwzajemniana?
- Proszę cię! – żachnął się ponownie Syriusz. – Przecież już jej to kiedyś mówiłem!
- Niby kied... – wypowiedź zaskoczonego Remusa przerwał cichy rechot Pottera.
- Siri skarbie, chyba nie masz na myśli tych eliksirów w piątej klasie?
- A i owszem mój drogi! – odparł dumny z siebie Black.
- Dobra, przypomnijcie mi z łaski swojej, kiedy zdobyłeś się na to wyznanie...

- Panowie proszę o spokój, bo w końcu zarobicie szlaban! – donośny głos Slughorna przebił się przez gwar uczniowskich głosów i opary wydobywające się z kociołków.
James, upomniany już na tej lekcji bodajże po raz piąty, zajął w końcu swoje miejsce, ze zrezygnowaniem chowając różdżkę do kieszeni. Syriusz z miną obrażonego pięciolatka usiadł obok, szturchając Pottera między żebra korzeniem sykwobulwy. Na reakcję nie trzeba było długo czekać, James natychmiast zdzielił go po głowie swoim podręcznikiem. Zaczęli się przepychać i rzucać w siebie najróżniejszymi ingrediencjami.
Na dzisiejszych zajęciach zajmowali się warzeniem eliksiru, który podczas przygotowywania wytwarzał niesamowite ilości pary, więc wszyscy uczniowie byli zgrzani, a widoczność w lochu była prawie zerowa, przez unoszące się dookoła, białe obłoki. Przez większość lekcji James i Syriusz skradali się wśród oparów i po kryjomu dorzucali różnych składników do kociołków, co przeważnie kończyło się widowiskową reakcją chemiczną. Kiedy zostali na tym przyłapani, zaczęli prostym zaklęciem zagęszczać parę, ale gdy jej ilość stała się dusząca, musieli i tego zaprzestać. W końcu Syriusz wpadł na kreatywny pomysł rysowania po białych oparach jak po kartce i szybko w powietrzu powstało kilka kolorowych, nieprzyzwoitych i dość koślawych rysunków.
W końcu, nawet słynący ze swej cierpliwości Horacy nie wytrzymał i odjął im po pięć punktów. Przerwał ich małą bójkę w momencie kiedy James miał zamiar rozetrzeć na twarzy Syriusza przygnite pomidory albańskie i rozsadził ich po dwóch różnych stronach klasy.
- Alysso pamiętaj, że przychodzisz dzisiaj do mnie żeby porozmawiać o twojej przyszłej karierze zawodowej – rzekł Slughorn, podchodząc do pierwszej ławki. Ally siedziała obok Severusa, a miejsce po jego drugiej stronie zajmowała Lily. Snape oderwał się od rozmowy z nią, kiedy usłyszał o czym mówi profesor.
- Przecież ja już wiem co chcę robić, niepotrzebne mi te pana ulotki... – Adams machnęła lekceważąco ręką, nawet nie podnosząc na niego wzroku.
- A mianowicie?
- Będę grała w Quidditcha! – oświadczyła, z rzadko spotykanym u siebie zapałem. Siedzący w równoległej ławce Syriusz, parsknął śmiechem, za co zgromiła go wzrokiem.
- To niezbyt przyszłościowy zawód, nie sądzisz? Wystarczy byle kontuzja żeby stracić pracę. Nie wspominając już o tym, że gracze Qudditcha mają góra po trzydzieści lat, więc co potem? Musisz mieć jakąś alternatywę, więc zapraszam dzisiaj do siebie, porozmawiamy o twoich mocnych stronach i pomogę ci wybrać dobry zawód. O taki Severus na przykład, wcale mnie nie zaskoczył twierdząc, że chce w przyszłości zostać nauczycielem eliksirów w Hogwarcie. Już się nie mogę doczekać emerytury i nie będę się musiał zamartwiać o przyszłość młodzieży, mając takiego godnego następcę... – Slughorn oddalił się powoli i zaczął przechadzać po lochu, zaglądając w kociołki innych uczniów.
- Warzyciel dręczyciel... już współczuję moim dzieciom w przyszłości – oświadczył Syriusz, a James, który nie wiadomo kiedy, ponownie pojawił się obok niego, zarechotał głośno.
- Nie czarujmy się Black, która będzie na tyle głupia żeby chcieć się z tobą rozmnażać? – spytała kąśliwie Alyssa.
- Och uwierz skarbie, znalazłoby się kilka kandydatek.
- Chyba ślepych, głuchych i bez nóg.
- Co do tego mają inwalidki? – wtrącił się James, prawie leżąc na blacie ławki.
- Nie mogłyby uciekać.
- Zapomniałaś dodać łysych, bo na moje oko, nie wpisujesz się w żadną z poprzednich kategorii – Syriusz nawiązywał do jej nowej fryzury, wygolonego boku.
- A co ja mam z tym wspólnego?
- No niewiele. Oprócz faktu, że mam zamiar w przyszłości cię poślubić – odparł natychmiast Black, emanując niesamowitą ilością niezachwianej pewności siebie.
Alyssa wytrzeszczyła oczy i przez chwilę wyglądała, jakby nie wiedziała czy ma się śmiać czy czymś w niego rzucić. A że wybór był trudny, w końcu zrobiła obie te rzeczy jednocześnie.

- Ach, z tej lekcji pamiętam tylko fantazyjne, różowe genitalia, pływające nad głową Slughorna – oświadczył w końcu Remus, gdy James i Syriusz dokończyli swoją opowieść, przekrzykując się nawzajem, przerywając sobie, dopowiadając, ubarwiając i koloryzując. Od jakiegoś czasu i mniej więcej połowy historii, rozmawiali na korytarzu bo pani Pince wyrzuciła ich z biblioteki za zbyt głośne zachowanie.
- Żałuj. Co najmniej godna zapamiętania była jeszcze bitwa na żabi skrzek, pomiędzy Łapcią a Adams – odparł rozchichotany James. – No, a biorąc pod uwagę, że z niej jest całkiem niezły ścigający, raz czy dwa trafiła mu do gęby i...
- Dobra stary, myślę, że wystarczy tych wspominek na dzisiaj – przerwał mu Syriusz, pstrykając go w okulary.
- I to twoim zdaniem było wyznanie miłosne? – spytał Remus, opierając się o ścianę. James przysiadł na parapecie, spoglądając z utęsknieniem na widoczne za oknem boisko do Quidditcha. Pomimo strug deszczu, drużyna Slytherinu miała właśnie trening. Widział zamazane, zielone plamy śmigające wysoko w powietrzu.
- A nie? – obruszył się Syriusz, krążąc obok nich z rękami w kieszeniach.
- A nie. Wyznanie miłosne charakteryzuje się tym, że cóż... wyznaje miłość. A ty tylko poinformowałeś ją o swoich planach na przyszłość, albo marzeniach jak kto woli. Które, sądząc po reakcji, nie bardzo przypadły jej do gustu.
- Czepiasz się – burknął Black. – I skończ się wymądrzać. Nie cierpię kiedy zaczynasz gadać tym mcgonagallowym tonem.
- On ci tylko próbuje uświadomić twoją tragiczną sytuację, stary – wtrącił James.
- Dobra, jak chcecie. Mówcie swoje, a ja będę robił swoje i zobaczymy czyja taktyka okaże się skuteczniejsza.
- Znaczy... Moja, polegająca na poważniej rozmowie, zachowywaniu się jak ktoś normalny i okazywaniu swoich uczuć w cywilizowany sposób...
- Kontra twoja, czyli wyzwiska, zaczepki, kłótnie i pojedynki... Taaak, ciekawe czyja taktyka brzmi sensowniej – dokończył za Remusa James.
- Jeśli mnie pamięć nie myli, to sam nie byłeś do końca poważny i cywilizowany, kiedy próbowałeś poderwać Evans, co cwaniaku?
- Stare dzieje – odparł wymijająco Potter.
- Dobra, goń się.
- To mnie łap.
Ale Syriusz stracił już zainteresowanie rozmówcami, bo drzwi biblioteki właśnie się otwarły i wyszła z nich Alyssa, w towarzystwie Roxanne i Severusa. Cała trójka obładowana była książkami. Siódmy rok w Hogwarcie bez wątpienia należał do najbardziej wymagających i prawie każdy wieczór od początku roku, wypełniała uczniom nauka i prace domowe.
Ślizgoni nie zwrócili na nich uwagi, pewnie przez to, że pochłonięci byli rozmową i mieli właśnie skręcić w klatkę schodową kilka metrów przed oknem przy którym przystanęli Huncwoci. Gdyby zauważyli ich wcześniej, Alyssa i Severus bez wątpienia nie mogliby się oprzeć kilku złośliwym uwagom. Ale zaczęli właśnie schodzić po schodach, tyłem do nich, a różdżka jakimś tajemniczym sposobem pojawiła się w dłoni Syriusza. Przysiągłby, że jeszcze sekundę wcześniej spoczywała bezpiecznie w kieszeni jego szaty. W każdym razie nie zamierzał oponować, wymamrotał pod nosem zaklęcie, delikatnie podrywając różdżkę do góry.
Niewidzialna siła pociągnęła mocno Alysse za włosy, wydobywając z gardła dziewczyny zaskoczony krzyk. Sekundę później dziwaczne mrowienie przebiegło przez jej ręce i bezwolnie rozprostowała je, wypuszczając z objęć książki. Trzy stare tomiszcza stoczyły się ze schodów, z głośnym łoskotem, rozsiewając dookoła kurz i powyrywane kartki. Ten czwarty, najgrubszy, uderzył stojącego niżej Severusa w ramię, finalnie lądując na jego stopie. Snape zaklął pod nosem, zbladł i prawie upuścił własne książki. Roxanne stała spokojnie na półpiętrze, z łagodnym uśmiechem i rozbawieniem, malującym się w oczach. Gdyby Alyssa nie była właśnie w trakcie napadu złości, z pewnością błyskawicznie wychwyciłaby jej spojrzenia, rzucane od czasu do czasu w stronę opierającego się leniwie o ścianę Remusa.
- Black – warknęła Adams, kierując się w jego stronę.
- Hm?
- To była próba samobójcza?
- Nie, czemu?
- Bo zaraz zginiesz.
Alyssa jeśli się postarała, wyglądała naprawdę przerażająco. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że była o pół głowy niższa od Blacka. Nawet z potarganymi, jakby po śnie włosami i odbiciem pióra na policzku. Nawet ze spadającą z ramion szatą i krzywo zapiętą koszulą.
Teraz Alyssa starała się bardzo, więc groźnie zmrużone oczy, różdżka w ręku i jej wiecznie spiłowane na kształt szponów paznokcie, nadrabiały wszystkie braki.

*

Ally siedziała na dziedzińcu, opatulona szczelnie płaszczem i zaczytana w książce. Uczniowie korzystali z ostatnich letnich dni tego roku i w czasie przerwy wylęgli tłumnie na podwórze. W chłonięciu lekkich promieni słońca nie przeszkadzał im nawet przybierający na sile wiatr.
Na parapecie koło Adams siedziała Roxanne, wystawiając twarz do ciepła. Wyglądała jakby miała jej do powiedzenia coś ważnego, a Ally z doświadczenia nie poganiała przyjaciółki, czekając cierpliwie aż sama będzie gotowa by zacząć. Kończyła właśnie kolejną stronę, gdy Avery zdecydowała się odezwać.
- Wiieeeeesz – mruknęła, przeciągając leniwie samogłoski – rozmawiałam wczoraj wieczorem z Pchełką.
Alyssa cichym burknięciem dała jej do zrozumienia, że przyswoiła informację i czeka na ciąg dalszy. Roxanne jednak nie kontynuowała.
- I jak tam z ojcem? Dowiedziałaś się, czy faktycznie zdradza twoją mamę? – spytała w końcu Ally.
Roxanne od jakiegoś czasu podejrzewała ojca o romans i nakazała zbadać tą sprawę swojej prywatnej skrzatce domowej – Pchełce. Dostała ją na swoje pierwsze urodziny i wbrew rodzinnej tradycji, traktowała jak swoją przyjaciółkę. Pchełka zawsze się o nią troszczyła, gdy ojciec wyraźnie faworyzował Rogera, a matka zajęta była brylowaniem wśród znajomych.
Avery wymamrotała jakieś przekleństwo.
- Nie wiem. Pchełka niby nie widziała, żeby robił coś podejrzanego, albo znikał w dziwnych okolicznościach, ale mam takie wrażenie... A zresztą, nie o to mi teraz chodzi. Mówiła też, że w ostatni weekend nasi rodzice spotkali się na kawie.
Ręka Ally zastygła, z kartką, przerzuconą do połowy. Uniosła wzrok na Roxanne.
- I?
Usta blondynki wygięły się w perfidnym uśmiechu, zupełnie do niej niepasującym.
- Chcieli porozmawiać, no wiesz...
- Rox – warknęła Adams, czując że ta rozmowa coraz bardziej bawi przyjaciółkę.
- Och nie spinaj się tak, przecież domyślasz się o co chodzi – odparła niefrasobliwie Roxanne. – Chcieli wiedzieć, czy twoi rodzice podjęli już decyzję co do twojego małżeństwa z Rogerem.
- I co oni na to? – wycedziła Ally przez zaciśnięte zęby, zatrzaskując głośno książkę.
- To czego mogłaś się spodziewać. Powiedzieli, że nie mają nic przeciwko twojemu związkowi z Rogerem, ale jeśli to będzie twoja własna decyzja, bo oni nie będą cię do niczego zmuszać, a zwłaszcza do czegoś tak poważnego jak małżeństwo – trajkotała Avery, widząc jak z każdym jej słowem Alyssa wyraźnie się rozluźnia.
W końcu odetchnęła głęboko i z zadowoleniem oparła głowę o kamienny mur.
- Nie rozumiem twojej rekcji. Nawet jeśli twoi rodzice zgodziliby się na zaplanowane małżeństwo, ty byś tego nie zrobiła. I po co te nerwy?
- Przecież wiesz, że moja odmowa nie byłaby brana pod uwagę. A ja i tak bym się nie dała tak przedmiotowo potraktować i w końcu, w najlepszym wypadku, dostałabym dożywotni zakaz na utrzymywanie kontaktu z członkami rodziny Avery. To byłoby strasznie kłopotliwie, biorąc pod uwagę, że jednak kumplujemy się od dzieciństwa.
- Hm. Ta, chyba masz rację. W końcu ojciec nie znosi jak ktoś mu się przeciwstawia, a jeśli robi to kobieta, to już w ogóle.
- Zawsze był z niego strasznie szowinistyczny dupek. A ty? Nie masz nic przeciwko twojemu małżeństwu z Zabinim?
- Nie, mam to gdzieś. Związek z nim to tylko wypełnienie oczekiwań rodziny, nic się przez to nie zmieni w moim życiu. Nie pokocham go nagle tylko dlatego, że ktoś mi kazał. A to, że on tak szalenie kocha mnie, wszystko ułatwia.
 Alyssa zaśmiała się cicho w odpowiedzi. Roxanne ze swoim promiennym wyglądem mogła uchodzić za uosobienie serdeczności i czasami faktycznie tak było. Ale jeśli chodziło o pewne sprawy, Avery potrafiła być niesamowicie egoistyczna i wyrachowana.

*

- ... nie narzekaj już, zawsze mogłaś trafić gorzej.
- Może masz rację... Taki Pettigrew na przykład trafił na Filcha, więc skrycie mu współczuje. Miesiąc sprzątania zamku... dobra, faktycznie mam lepiej.
William uniósł głowę, znak sprawdzanego wypracowania i uśmiechnął się lekko do Alyssy.
- Więc może zaczęłabyś robić to po co cię tu oddelegowano...?
Adams zsunęła się z parapetu w gabinecie profesora obrony przed czarną magią i odstawiła pusty kubek po herbacie na komodę. McGonagall w końcu przydzieliła pechowej dziesiątce miesięczne szlabany. Każdemu z nich wyznaczyła nauczyciela (lub w przypadku Filcha, po prostu pracownika szkoły), któremu przez te cztery tygodnie mieli pomagać w jego obowiązkach. Dla niektórych nie był to sprawiedliwy układ. Ten kto trafił przykładowo na Slughorna mógł poszczycić się luzem i swobodą, ale z drugiej strony taki nieszczęśliwy Pettigrew, będzie pewnie musiał no kolanach polerować podłogi zamku, własną szczoteczką do zębów.
- No dobraa.,. – wyburczała, siadając na przeciwko niego przy stole i po swojemu podwijając pod siebie nogi.
Sięgnęła po jedną z prac ze sporego stosika uczniowskich wypocin. Już po kilku linijkach straciła cierpliwość i odchyliła głowę do tyłu, z ciężkim westchnięciem.
- Serrio? Jakiś trzecioklasista napisał, że druzgotki to wróżki, które można spotkać nocą w lesie. Spełniające życzenia. Naprawdę? Czego ty uczysz te dzieci?
- Nie nadawałabyś się na nauczycielkę – stwierdził karcąco William, choć jego oczy jak zwykle błyszczały wesoło. – Trochę wyrozumiałości, nie wszyscy muszą być orłami z każdego przedmiotu.
- Traktuję to jako ukryty komplement – poinformowała go Alyssa, wracając do przeglądania pracy.
- Zupełnie niesłusznie – odparł z uśmiechem profesor.
Pracowali chwilę w skupieniu, a pomieszczenie wypełniał szelest kartek, skrobanie piór i cicha melodia wypływająca z gramofonu ustawionego w kącie.
- To już za cztery dni – odezwał się w pewnym momencie Blake.
- Co? – spytała Adams, nie podnosząc wzroku znad wypracowania.
- Mecz między Gryffindorem a Slytherinem. Jesteś przygotowana na obserwowanie go z trybun?
- Nie.

Alyssa wyprostowała się, a ku zaskoczeniu profesora jej twarz zdobił szeroki uśmiech. Rzadko widywał ją tak zadowoloną i ożywioną, tym bardziej że okoliczności do tego nie sprzyjały. 

_____________________________

Kolejny w miarę długi rozdział, aż się sama dziwię 8D
W każdym bądź razie kończą mi się rozdziały w zapasie, a wena ostatnio nie sprzyja, więc... trochę dupa ;__; mam tylko nadzieję, że nie wywoła to jakichś mega opóźnień i w końcu uda mi się coś sensownego napisać.

Pozdrawiam, buziaki ;3


wtorek, 11 marca 2014

Rozdział 11



  Alyssa szła opustoszałym korytarzem, ściskając w ramionach stos książek. Grube tomiszcza sprawiały, że powoli traciła czucie w rękach, a była dopiero w połowie drogi do dormitorium Slytherinu. Zaklęła pod nosem, poprawiając uchwyt i przyciskając książki do piersi. Pomimo swojego niesamowitego wyglądu i czarującej osobowości, profesor Blake nagrabił sobie u uczniów, zadając im szalenie długie wypracowanie, na szalenie trudny temat. Termin oddawania prac wynosił dwa mizerne dni, a pani Pince zamknęła bibliotekę w połowie pierwszej rolki pergaminu, więc Ally musiała zabrać liczne źródła informacji, z których korzystała i przenieść się do Pokoju Wspólnego. Zatrzymała się gwałtownie, prawie wypuszczając książki, gdy ze ściany tuż przed nią, wypłynęła perłowa postać ducha.
- Baronie! – mruknęła z wyrzutem, w ostatniej chwili chwytając tomiszcza.
Krwawy Baron przeniósł na nią ponure spojrzenie i przez chwilę przypatrywał jej się uważnie.
- Witaj Alysso – rzekł pustym, obojętnym tonem.
Śladowe ilości zainteresowania zniknęły z jego twarzy, pozostawiając ją chłodną i przerażającą. Ruszył do przodu, przecinając korytarz i znikając w przeciwległej ścianie.
Ally kontynuowała wędrówkę, ale zrobiła zaledwie kilka kroków, bo przez niespodziewany hałas ponownie prawie upuściła książki. Zaklęła, odrobinę za głośno i przykucnęła, wyszarpując z fałd szaty swoją różdżkę. Po rzuceniu niewerbalnego zaklęcia, książki wysunęły się z jej rąk, ułożyły w równy stosik i zaczęły lewitować tuż koło jej głowy. Hałas powtórzył się i tym razem wyraźnie słyszała głośne, drwiące śmiechy, pomieszane w krzykami. Nie wiedząc właściwie dlaczego to robi - bo nigdy nie należała do obrończyń uciśnionych - poszła za hałasem. Minęła róg korytarza i przeszła całą jego długość, skręcając potem w prawo. Ten kawałek drogi kończył się ślepą uliczką, ze ścianą ozdobioną wielkim, pięknym gobelinem. Plecami do niej stało kilka wysokich postaci. Przez szerokie sylwetki nie mogła dostrzec osoby przed nimi, nad którą się pochylali, powoli ją otaczając.
- Cisza nocna zaczęła się kilka minut temu, jeśli zaraz nie wrócicie do swojego Pokoju Wspólnego odejmę wam punkty – natychmiast rozpoznała ten poważny, odrobinę zarozumiały ton.
- Nawet nie próbuj nam mówić co mamy robić, wstrętna szlamo – warknęła jedna z postaci grubym, ostrym głosem.
- Nic nam nie możesz zrobić. No chyba, że obcią...
- Daj spokój, chciałbyś żeby cię dotykały te plugawe usta?
- Przecież tylko do tego się nadaje.
Wszyscy wzięli to za wyjątkowo udany dowcip, bo wybuchnęli głośnymi, kpiącymi śmiechami.
- Expelliarmus! – padł nagle okrzyk. Różdżka wyrwała się z ręki ofiary i została zręcznie złapana przez jednego z chłopaków.
- Ups. Prawie ci wyszło.
- Brudna szlama ma czelność podnosić na nas różdżkę?
- Myślę, że zaraz nam za to zapłacisz suko.
- Nie dotykaj mnie! – rozległ się ponownie dziewczęcy krzyk, tym razem zawierający w sobie odrobinę strachu.
- Dość.
Piątka oprawców odwróciła się błyskawicznie, patrząc na Alysse, stojącą pośrodku korytarza. Nagłe napięcie zniknęło z ich twarzy, gdy ją rozpoznali.
- Ach, to tylko ty.
I wrócili do poprzedniej czynności, nic sobie nie robiąc z jej obecności.
- Powiedziałam wystarczy! – wrzasnęła Adams, tracąc cierpliwość, gdy jeden z osiłków próbował złapać wyrywającą się dziewczynę za rękę.
- O co ci chodzi?
- Bronisz tej brudnej szlamy?
- Odsuńcie się od niej – coś w jej lodowatym głosie sprawiło, że mimowolnie posłuchali, oddalając się o kilka kroków. Lily Evans stała pod ścianą, starając się za wszelką cenę zamaskować strach, jaki zaczynała odczuwać, dumną, zaciętą miną i wysoko uniesioną głową.
- Dołohow, różdżka – warknęła Alyssa, wyciągając dłoń w stronę swojego kolegi z klasy.
Wszyscy Ślizgoni obrzucili ją pełnymi niedowierzania spojrzeniami. W skład ich bandy wchodził Nott, Mulciber, Yaxley, Dołohow i jakiś nieznany jej z nazwiska szóstoklasista.
- Ale...
- Adams, co...
- Niby...
- Nie będę się powtarzać! – jej krzyk odbił się echem od kamiennych ścian korytarza. Dołohow niechętnie położył na wyciągniętej ręce różdżkę, zabraną Evans.
- Od kiedy z ciebie taka obrończyni szlam? – rzucił Mulciber, napinając groźnie swoje przerośnięte mięśnie.
- Użyj tego określenia jeszcze raz, a na Merlina wybije ci zęby twoją własną pałką do Quidditcha.
- Nie rządź się tak...
Yaxley zamilkł, albo raczej został do milczenia zmuszony. Alyssa mierzyła do niego swoją własną różdżką, a pomimo tego, że był zwykłym idiotom, zdawał sobie doskonale sprawę z ryzyka na jakie się narazi, kontynuując obrażanie jej.
- Jeszcze słowo – syknęła ostrzegawczo. – Dotknijcie jej jeszcze raz, a porozmawiamy inaczej. A teraz wypierdalać.
Cała piątka nie omieszkała jawnie okazać swojej wrogości i niezadowolenia. Może wzrostem przewyższali ją niemal dwukrotnie i może bez różdżki byłaby wobec nich bezbronna. Ale znali ją od kilku lat, mieszkali w jednym Domu i wiedzieli czym się kończy, nie wykonywanie jej poleceń, gdy była zdenerwowana. Na pierwszy rzut oka wyglądała niepozornie i niewinnie, ale tak naprawdę była momentami bardziej bezwzględna i zawzięta, niż oni wszyscy razem wzięci. Odpuszczenie i poddanie się jej woli nie było niczym upokarzającym, ani zbytnio raniącym męską dumę. Było po prostu instynktem przetrwania. Dlatego całą piątką, marudząc i przeklinając, zniknęli za rogiem korytarza, kierując się do lochów.
Alyssa podeszła do Lily i przyjrzała jej się uważnie.
- Wszystko okej Evans?
Ruda wyraźnie odetchnęła i uśmiechnęła się lekko, choć odrobinę wymuszenie.
- Tak, w porządku.
Adams oddała jej różdżkę i ruszyły razem w stronę klatki schodowej.
- Należysz do Slytherinu, dlaczego bronisz szlamy?
Kątem oka widziała, jak Alyssa krzywi się na to określenie.
- Tylko dlatego, że jestem Ślizgonką muszę znęcać się nad mugolakami? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, na co z kolei skrzywiła się Lily. Nie lubiła gdy ktoś kręcił i unikał odpowiedzi, zmieniając temat.
- Oczywiście, że nie. Ale dlatego, że w innych okolicznościach zachowujesz się jak na typowego Ślizgona przystało.
- Cóż, brak niechęci do przedstawicieli mniej czystej krwi jest małym wyjątkiem w moim typowo Ślizgońskim zachowaniu – odparła Ally z przekąsem.
- Drugim wyjątkiem jest prowadzenie normalnej konwersacji z Gryfonami.
- Nie z Gryfonami – zaprzeczyła błyskawicznie Adams. – Z Gryfonką. A to jest znacząca różnica. Innych mieszkańców twojego Domu mam w dupie, ewentualnie kilku wybitnie drażniących osobników potraktowałabym jakąś klątwą.
Spojrzała na Lily z wyrzutem, gdy ta wybuchnęła cichym śmiechem.
- Co?
- Masz zadziwiającą słabość do nienazywania rzeczy po imieniu. Zamiast szlam – mugolaki, albo przedstawiciele mniej czystej krwi. A ‘wybitnie drażniący osobnik, którego potraktowałabyś jakąś klątwą’ to nowe przezwisko Syriusza?
- Trochę przydługie i mało chwytliwe – burknęła.
- Muszę się z tobą zgodzić. Ale co z tymi szlamami?
Alyssa wydała z siebie przeciągłe westchnięcie.
- Denerwujesz mnie Ruda – mruknęła.
- Dobrze.
- Po prostu nie lubię tego określenia. Tak samo jak nie lubię klasyfikowania ludzi na podstawie tego jaka krew płynie w ich żyłach, czy w jakiej rodzinie się urodzili. Przecież nikt nie ma na to wpływu, a taki Nott, czy Yaxley, chociaż ponoć zajebiście arystokratyczny, głupszy od gumochłona. Zamknij z łaski swojej buzie Evans, bo ci Irytek wleci.
- To przez ciebie, jestem w szoku. Co w takim razie robisz w Slytherinie?
- Intensywnie i gorliwie całą resztę rzeczy, która czyni mnie typową Ślizgonkę.
Lily zachichotała pod nosem.
- O tak, słyszałam, że ostatnio doprowadziłaś jakąś Puchonkę do płaczu.
- Nie moje wina. Była denerwująca i dziecinnie głupia, przez jej bezsensowne paplanie pewnie umarło mi kilka szarych komórek.
- I jesteś pewna, że żadnego związku z tą sytuacją nie miał fakt, że kilka dni wcześniej była na randce z Syriuszem?
- Znowu mnie denerwujesz.
- Po prostu tak bardzo zafascynowało mnie poznawanie twojej skomplikowanej osobowości. Nie masz nic do szlam, okej. Przyznaj się, może jeszcze potajemnie prowadzisz ruch obrony goblinów?
- Chętnie przedstawiłabym ci cały mój światopogląd, ale obawiam się, że to byłaby dłuższa konwersacja, a od jakiegoś czasu trwa już cisza nocna. Dobranoc Evans.
- Na razie Adams.
Lily zaczęła wspinać się schodami na siódme piętro, a Ally schodzić do lochów Slytherinu. Stos książek ciągle lewitował koło jej głowy, ale zupełnie odechciało jej się pisać wypracowania.

*

Kamienna posadzka w kontakcie z jej skórą była przyjemnie chłodna. Leżąc na plecach, wpatrywała się w liczne gwiazdy, zdobiące atramentowo-czarne niebo, a podmuchy wiatru, intensywniejsze na tej wysokości, nie sięgały jej dzięki prostemu zaklęciu. Przymknęła na chwilę oczy, ziewając i przeciągając się leniwie. Potem wróciła do wcześniejszej pozycji, czując się dziwnie przyjemnie i beztrosko. Do czasu.
- Jestem prawie pewien, że na przebywanie w środku nocy na szczycie Wieży Astronomicznej znajdzie się jakiś punkt regulaminu.
W sekundę zesztywniała i nie zerwała się na równe nogi, z różdżką w pogotowiu, tylko dlatego, że natychmiast rozpoznała ten głos. Niski, ochrypły, denerwująco seksowny i niemożliwie złośliwy.
- Jestem prawie pewna, że w takim razie ciebie też objęłaby kara, biorąc pod uwagę, że cóż... jesteś tu.
- Też masz wrażenie, że nasze rozmowy stają się monotonne? Ja coś powiem, potem ty mnie przedrzeźniasz...
- Jeśli szukałeś przyjaznej pogawędki to trochę się pomyliłeś.
Wreszcie znalazł się w jej polu widzenia, siadając po turecku obok jej głowy. Oparł się na dłoniach ułożonych z tyłu i wpatrzył w niebo.
- Co tu robisz Black?
- Mógłbym zapytać o to samo.
- Owszem, ale to ja zapytałam jako pierwsza.
- Och, ktoś tu się cofnął w rozwoju?
- Tak. Ty.
- Chodziło mi raczej o to, że zachowujesz się dziecinnie.
- A mi o całokształt.
Zamilkli, mierząc się wyzywającymi spojrzeniami. Jego szare oczy, w świetle księżyca nabrały srebrzystego blasku.
- Lubię tu czasami przychodzić – Syriusz poddał się pierwszy, a usta Ally wykrzywił tryumfalny uśmiech.
- Ja ogólnie lubię chodzić nocą po zamku. Od zawsze uważałam, że jest piękny, ale nocą jeszcze bardziej. Dzisiaj jakoś tak wyszło, że przyszłam tutaj.
- Jakoś tak? Pewnie skrycie modliłaś się, żeby mnie tu zastać, przyznaj się Adams – oświadczył z lekkim uśmiechem Black, szturchając ją zaczepnie w ramię.
- Tak, cholera zgadłeś. Przecież jestem w tobie zakochana do szaleństwa, to chyba podpada już pod obsesję.
- Trudno ci się dziwić... Ale chyba nie jesteś w moim typie.
- Szczęście w nieszczęściu, że jednak tu jesteśmy, mogę teraz rzucić się z Wieży, bo moje życie straciło sens, serce pękło na drobne kawałeczki i nigdy nie będę już w stanie normalnie funkcjonować, od kiedy odrzuciłeś moje szczere uczucie...
- Dobra, dobra, chyba zrozumiałem przekaz – przerwał jej w końcu ze śmiechem Syriusz, widząc, że z każdym kolejnym słowem nakręca się coraz bardziej. Mogłaby tak ironicznie dramatyzować do świtu.
Na kilka minut zamilkli. Allysa wpatrywała się w gwiazdy, a Syriusz w delikatnie kołysane wiatrem, czubki drzew w Zakazanym Lesie, widoczne między słupkami balustrady.
- Słyszałem o Lily.
- Co o Lily? – spytała, choć właściwie bez powodu.
- Przecież wiem, że ty wiesz o czym mówię – westchnął, przewracając oczami. Czasami zastawiała się jak to możliwe, że tak dobrze ją zna, skoro większość ich rozmów polegała na krzykach i zaklęciach. Niezbyt jej się to podobało.
- A ja wiem o tym, że ty wiesz, że ja wiem.
- Wiem, że.. dobra to głupie! Dawno nie widziałem James’a tak wkurzonego, już chciał lecieć do tych typków. A z drugiej strony dziękować ci na kolanach, bo nie wiadomo co zrobiliby Evans, gdyby nie ty.
- Poproszę tę drugą stronę.
- Właśnie dlatego go powstrzymałem. Twoje chore pokłady samouwielbienia, osiągnęłyby krytyczny poziom, gdyby zaczęli ci bić pokłony.
- Kwestia czasu.
- Kwestia sporna.
- Zresztą kto to mówi? Król narcyzów.
- A co, niesłusznie?
- Litości Black.
Syriusz całkowicie porzucił wątek, prostując się nagle i przypatrując uważnie jej nodze.
- Black?
- Od kiedy masz tatuaż?
- Zrobiłam go w wakacje.
Syriusz uniósł rąbek jej długiej, zwiewnej spódnicy, odkrywając kręty szlak z wytatuowanych, lamparcich cętek. Nie reagowała, aż dotarł do jej uda. Wtedy trzepnęła go w dłoń, poprawiając materiał i ignorując jego oburzone spojrzenie.
- Dokąd sięga?
- Od kostki do tali.
- Wiesz... jeśli chciałabyś się z kimś podzielić tym widokiem.. – zaczął, sugestywnie unosząc brwi.
- To będziesz ostatnią osobą na liście, tak.
- Ranisz moją męską dumę.
- I będę robić to częściej.
- Czemu akurat taki tatuaż? – zmienił temat, autentycznie zainteresowany.
- W lipcu udało mi się w końcu opanować animagię. Chciałam to jakoś upamiętnić.
- Serrio?
- Nie, na niby.
- Pokaż.
- Nie rozkazuj mi.
- O Wielka Adams, racz pokazać mi jak wygląda twe wewnętrzne zwierze, żebym mógł oddawać ci cześć jeszcze gorliwiej, okaż swą łaskę i...
- Dobra spokojnie, bo faktycznie rośnie mi samouwielbienie.
- Chcę zobaczyć – powiedział już poważnie, przyglądając jej się z uwagą.
- Nie – rzuciła krótko.
Podniosła się, siadając na przeciwko niego.
- Dlaczego?
- Bo nie.
- Twój argument jest inwalidą.
- Może być nawet kadłubkiem i tak nie możesz mnie do tego zmusić.
- Nie chcę się zmuszać, tylko zobaczyć.
- Mam gdzieś czego chcesz, Black.
Syriusz westchnął z wyraźną irytacją, zmęczony jej uporem. I nie przyzwyczajony do tego, że nie dostaje czego chce. Widząc jej nieugiętą minę, postanowił zmienić trochę taktykę.
- Oooooooch, już rozumiem – wymruczał z wszechwiedzącym uśmiechem.
- Co znowu?
- Po prostu tak się tylko przechwalasz. Założę się, że do opanowania animagi brakuje ci tyle, ile do zostania ministrem magii, co?
- Chyba oszalałeś – wysyczała, mrużąc groźnie oczy.
- To udowodnij.
- Myślisz, że jesteś taki szprytny Black? Nie próbuj mną manipulować.
- Ale ja nic takiego nie robię. Tylko mówię, że ściemniasz.
Alyssa warknęła, ale zaraz potem westchnęła przeciągle i przeniosła spojrzenie z jego twarzy na niebo.
- Nie pokaże ci – odezwała się po chwili, zadziwiająco spokojnym głosem.
- Dlaczego?
- Bo to jeszcze nieukończona forma.
- Tak w ogóle można?
- Jesteś wręcz boleśnie nieoczytany.
- Dobra, nieważne. W jakim sensie nieukończona? Brakuje nogi?
- Tobie brakuje mózgu.
- Adams!
Spojrzała na niego zaskoczona. Gniew wyparował w sekundę, ale na jego twarzy pozostała irytacja.
- Nie można z tobą normalnie porozmawiać. Chociaż na chwilę wyłącz ten tryb ciągłego docinania ludziom i udziel kilku zwięzłych informacji.
Zrobiła urażoną minę, by po chwili zastanowienia, zaakceptować jego słowa.
- Nie będę cię przepraszać – poinformowała od razu, ale łagodniejszym tonem.
- Nawet na to nie liczyłem. To jak?
- Będziesz się śmiał – wymamrotała w końcu.
- Od kiedy przejmujesz się moją opinią? Albo czyjąkolwiek?
- I tu mnie masz – zgodziła się.
Zapadło milczenie, w trakcie którego Syriusz wpatrywał się w nią wyczekująco, a Alyssa krążyła wzrokiem nad jego głową, z cieniem złośliwego uśmiechu na ustach.
- Długo jeszcze?
- Ale co? – spytała zaskoczona.
Black wywrócił oczami, a ona postanowiła w końcu skapitulować.
- Jeden śmiech, a wyrwę ci język, czaisz? – zastrzegła do razu, surowym tonem.
Potem wstała, wspaniałomyślnie ignorując jego rozbawienie i odsunęła się kilka kroków. Syriusz patrzył uważnie, jak przymyka oczy, a wiatr szarpie jej włosami i rąbkiem spódnicy. Na jej twarzy malowało się wyjątkowe skupienie, takie jak czasami dostrzegał kiedy pisała jakąś pracę w bibliotece, albo ćwiczyła zaklęcie na lekcji. Ale wtedy z roztargnieniem zagryzała wargę, marszczyła brwi i wsadzała za ucho włosy. Teraz stała nieruchomo w świetle księżyca, z lekko rozłożonymi rękami. Nie mógł oderwać od niej wzroku.
W pewnym momencie gwałtowny podmuch wiatru zawirował wokół jej sylwetki i musiał zmrużyć oczy, ale widział jak jej ciało się zmienia. Skurczyło się znacznie, opadło na cztery łapy i porosło je futerko. Gdy powietrze się uspokoiło, Syriusz wychylił się do przodu, uważnie wypatrując Alyssy. A gdy już jej się przyjrzał, wybuchł głośnym, niepohamowanych śmiechem.
Malutkie lamparciątko wydało z siebie niezadowolone prychnięcie. Black, ocierając łezki rozbawienia, podszedł do niego na kolanach, i wziął na ręce. Mieściło mu się w dłoniach, a jego futro było przyjemnie miękkie. Alyssie najwyraźniej nie spodobała się ta pozycja, bo zaczęła się wiercić i drapać ostrymi pazurami, ale Syriusz zachichotał tylko, gładząc cętkowany grzbiet. Na prawym boku plamki były gęstsze, odzwierciedlając tatuaże. Black uniósł zwierzątko do góry, a ono łypnęło na niego groźnie, bursztynowymi ślepiami. Na kolejny wybuch śmiechu, Ally obnażyła małe, ostre jak igły ząbki i warknęła na niego. Z jej kociego gardła wydobyło się urocze, cieniutkie miauknięcie. Syriusz schował głowę w ramieniu, a jego sylwetka zatrzęsła się od chichotu. Alyssa capnęła go w dłoń pazurami, a kiedy ją puścił, wylądowała zgrabnie na czterech łapach. Dumnie zadarła ogon i nastroszyła futerko, odsunęła się kilka kroków i przyczaiła, jak drapieżnik na polowaniu. Jej chód były odrobinę chwiejny i niepewny, bo lampart w którego się przemieniła wyglądała niemalże jak nowo narodzony. To jednak nie przeszkodziło jej w gwałtownym skoczeniu na Syriusza i wbiciu pazurów w jego pierś. Zaskoczony poleciał w tył, zatrzymując się na kamiennej posadce. Spojrzał z wyrzutem na pochylające się nad nim zwierzątko. Trąciło go w policzek mokrym nosem, a po ułożeniu pyszczka miał wrażenie, że Alyssa teraz uśmiecha się złośliwie. Uniosła łapkę, obnażając ostre jak brzytwa pazury, ale zanim zdążyła klepnąć go w policzek, zamarła, wpatrując się złotymi oczami w dal. Potem zerwał się porywisty wiatr, tarmoszący jej futerkiem i sekundę później leżała na nim nie mała lamparcica, a Ally, z twarzą w zgłębieniu jego szyi.
- Brawo Adams – stęknął, zdezorientowany nagłą zmianą uciskającego go ciężaru. – Potrafisz zamienić się w tygodniowego kotka, a na dodatek najwyraźniej jeszcze nad tym nie panujesz.
Alyssa uniosła się na rękach, wisząc teraz kilka centymetrów nad jego twarzą. Była zirytowana, ale odrobinę rozbawiona.
- Jakiś problem Black? – spytała niewinnie, wbijając mu łokieć między żebra.
Syriusz sapnął ciężko, i chwycił jej dłoń, przyciskając ją do ziemi.
- W innych okolicznościach nie miałbym nic przeciwko temu, żebyś na mnie poleżała, ale wiesz. Podłoga jest twarda, a my ciągle mamy na sobie ubrania...
Adams wywróciła oczami i zsunęła się na ziemię obok niego. Położyła się na boku i podparła głowę ręką.
- To co z tą twoją animagią?
- Cholera wie – wydęła z niezadowoleniem usta, nadając sobie wyglądu naburmuszonego dziecka. – Ostatnio jak się zmieniłam byłam większa.
- Co, dwutygodniowa?
- Śmieszne – sarknęła uderzając go lekko w ramię. – Szukałam czegoś na ten temat w bibliotece, ale to rzadki przypadek. Muszę po prostu jeszcze poćwiczyć i bardziej się skupić.
- Czy ja wiem? Ta forma była całkiem słodka, jak dla mnie może taka zostać...
- Chodź – przerwała mu, podnosząc się na nogi. – Już późno.
Syriusz zerwał się zaraz za nią.
- Kto pierwszy do drzwi?
I rzucił się do przodu, nie czekając na jej odpowiedź. Kiedy od zwycięstwa dzieliło go kilka kroków, mały lampart śmignął mu pod nogami i pchnął niedomknięte drzwi. Ostatnim co zobaczył, był tryumfalny błysk w bursztynowych oczach i ogon, znikający za rogiem. 


_________________________

Powracam z nieprawdopodobną ilością stron w rozdziale... pam pam paaaaaam aż 9! Zdaje mi się, że to mój rekord xD
A teraz taka sprawa mniej przyjemna.. przynajmniej dla mnie. Wiem, że to trochę po części moja wina, bo jakoś nie mogę się zabrać do czytania innych hogwarckich opowiadań i polecania mojego, ale mała ilość komentarzy trochę mnie demotywuje ;__; a przecież ilość wyświetleń wcale nie jest jakaś znikoma. Dlatego chciałam prosić tych cichociemnych czytelników, żeby pozostawili po sobie chociaż kilka słów, nieważne czy pochwał, czy krytyki, ważna jest wasza szczera opinia, byłoby mi wtedy bardzo miło ♥

Pozdrawiam, buziaki ;3

Szkielet Smoka Panda Graphics