niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział 6



   Ally leżała na łóżku i opierała brodę na poduszce. Leniwie przebierała nogami w powietrzu, a miedzy palcami turlała małą, szklaną fiolkę. Jej korek został dokładnie zapieczętowany woskiem, a na całą buteleczkę Alyssa rzuciła silne zaklęcia ochronne. Lekka paranoja, ale trucizna była naprawdę cenna i Adams nie miała zamiaru dopuścić do tego, by coś jej się stało. Zastanawiała się co z nią zrobić. Korciło ją, żeby zobaczyć efekty zażycia... Posiadała masę osób, których wprost nie cierpiała i powszechnie uchodziła za osobę bezwzględną. Ale żeby zatruć kogoś z czystej ciekawości? Do tego chyba nawet ona się nie posunie.
Podniosła się do siadu i schowała fiolkę do płóciennego woreczka. Zawiązała mocno sznurki, a potem schowała pakunek na sam tył szuflady w szafce nocnej. Wsunęła na stopy trampki, zapięła zamek błyskawiczny prostej, czarnej bluzy i wyszła z dormitorium. Zmarznięte dłonie schowała w przydługich rękawach. Przeszła wąski korytarz i znalazła się w Pokoju Wspólnym. Absolutnie wszystkie powierzchnie płaskie były pozajmowane przez uczniów. Jedni rozmawiali i wygłupiali się, drudzy odrabiali zadania domowe, lub wkuwali. Połowa pierwszego tygodnia szkoły, a niektórzy nauczyciele już zasypywali ich nauką. Kiwnęła głową w stronę swoich znajomych, ale nie zatrzymała się, by dłużej z nimi porozmawiać. Szybko wyszła z pomieszczenia i w ekspresowym tempie pokonała lochy, salę wejściową i w końcu schody wyjściowe. Błonia pogrążały się w mroku, słońce prawie całkowicie zaszło za Zakazanym Lasem. Wiał lekki, chłodny wiatr, ale poza tym było w miarę ciepło. Po miękkiej trawie, Ally dotarła na skraj jeziora. Usiadła w pozycji kwiatu lotosu tuż przy krawędzi wody i pogrążyła się w medytacji.
Alyssa była przepełniona złością. Często wpadała w gniew, krzyczała, traciła nad sobą kontrolę. Dawno temu odkryła jogę, jako sposób na pozbycie się negatywnych emocji. Oczywiście nie mogła zacząć wyginać się na środku korytarza, bo chociaż z pewnością pomogłoby to jej zszarganym nerwom i uchroniło potencjalne ofiary przed miotanymi przez nią zaklęciami, cóż... wyglądałoby dziwnie. Dlatego pozostawało jej uspokajanie się wieczorami, wyrzucanie z siebie wściekłości gromadzącej się przez cały dzień i doznanie wyczekiwanego ukojenia.
Zrzuciła z siebie bluzę, a gęsia skórka natychmiast wystąpiła na jej nagie ramiona. Cienka bluzka na ramiączkach z pewnością nie grzała, ale niewygodnie było ćwiczyć w ciężkim okryciu. Powolnym, płynnym ruchem podniosła się do pozycji stojącej. Uniosła prawą nogę do góry i trzymała wyprostowaną, równolegle z głową. Cudowne uczucie rozciągania objęło jej ciało. Nie spiesząc się, przeszła do wykonywania kolejnych ćwiczeń, z zamkniętymi oczami i orzeźwiającą pustką w głowie. Nie czuła upływu czasu, a podczas jej ćwiczeń słońce zupełnie zniknęło za horyzontem. Błonia pogrążone były w prawie całkowitych ciemnościach, nikłe światło padało tylko z zamkowych okien. Liczne chmury na niebie zakryły księżyc i gwiazdy, a silniejszy wiatr kołysał czubkami drzew w parku i Zakazanym Lesie.
W pewnym momencie Ally otworzyła oczy, mając dziwne wrażenie, że jest obserwowana. Nie zwracała na to wcześniej uwagi, zrzucają winę na swoją wyobraźnię, ale uczucie stało się nie do zniesienia. Rozejrzała się dookoła, a kiedy dostrzegła wysoką sylwetkę, opierającą się nonszalancko o drzewo rosnące nieopodal, westchnęła ciężko. Złączyła nogi i pochyliła do przodu, czołem dotykając wyprostowanych kolan.
- Black, staram się zrelaksować – jej stłumiony głos rozszedł się echem po błoniach.
- A ja staram się powstrzymać erekcję – padła natychmiastowa odpowiedź. Ally usilnie próbowała przypomnieć sobie perfekcyjny spokój, który czuła jeszcze chwilę temu. Pełen bezczelności i rozbawienia ton głosu wcale jej w tym nie pomagał.
Wyprostowała się i spojrzała na niego z niedowierzaniem. Stał teraz w odległości zaledwie kilku metrów. Długie, rozczochrane włosy, jasne, błyszczące oczy i lekki uśmiech. Wyglądał wręcz nieprzyzwoicie dobrze. Prychnęła wyniośle, a on jakimś cudem zinterpretował to, jako pozwolenie na podejście bliżej. Z niechęcią zadarła głowę, bo patrzenie wrogo w jego brodę, z pewnością nie robiło takiego efektu, jak patrzenie wrogo w oczy, nawet jeśli z dołu.
- Co tu robisz?
- Widać to miejsce z Wieży Gryffindoru – wyjaśnił zdawkowo.
- Tak? I martwiłeś się, że mnie napadną po ciemku, czy po prostu chciałeś wykorzystać okazję na podenerwowanie mnie?
- Nie wszyscy mają takie podejście jak ty, wiesz? – w jego spojrzeniu pojawiły się wyrzuty. Ally milczała. – A tak serrio, to po prostu byłem ciekawy co robisz. Nie masz kości czy co? Normalnie powinnaś być już połamana przynajmniej w kilku miejscach.
Adams wbrew sobie parsknęła cichym śmiechem. Podniosła bluzę z ziemi i założyła ją, natychmiast zapinając zamek aż pod szyję. Odwróciła się tyłem do niego i ruszyła przed siebie. Jeszcze chwilę temu miała zamiar wrócić do zamku, ale teraz naszła ją ochota na wędrówkę dookoła jeziora. Nie zdziwiła się, słysząc podążające za nią kroki.
- Wiesz, dziwnie cię taką widzieć – odezwał się Syriusz po kilku minutach.
- To znaczy?
- Cichą i opanowaną... Zazwyczaj krzyczysz, rzucasz się i robisz dużo zamieszania - nie dodał, że zwykle zachowuje się w ten sposób w jego obecności.
- Może gdyby mnie ktoś nie drażnił, to nie miałabym powodu do krzyku?
Chłopak zignorował tę zaczepkę.
- Ewentualnie jeszcze jesteś taka... ślizgońska - kontynuował. - Wywyższasz się i patrzysz na wszystkich z pogardą, tak jakby świat należał tylko do ciebie. Nie lubię tego. Zdecydowanie wolę cię w takiej spokojnej wersji.
- Może dlatego nie masz z nią do czynienia – odparła chłodniej niż zamierzała.
- Zawsze na złość, co?
Resztę drogi pokonali w milczeniu, ale ta cisza wydawała się naturalna, nie przeszkadzała żadnemu z nich. Syriusz był zdania, że lepiej milczeć niż się kłócić, a Ally po prostu nie miała ochoty wdawać się z nim w żadne dyskusje. Gdy wrócili do zamku, zegar na wieży wskazywał już dziesiątą. Black otworzył przed nią drewniane wrota, i oboje zatrzymali się w sali wejściowej, przy drzwiach do lochu Slytherinu. Stali na przeciwko siebie jakiś czas, nie do końca wiedząc jak się pożegnać. Nie byli przyjaciółmi, nie spędzali miło czasu. W końcu Ally skrzyżowała z nim na chwilę spojrzenia, a gdy lekki uśmiech wypłynął na usta Syriusza, odwróciła się i bez słowa skierowała do swojego dormitorium. Black patrzył chwilę za jej oddalającą się sylwetką, ale w końcu zaczął wspinać się po schodach na siódme piętro.  

*

Głośny krzyk pełen przerażenia, rozdarł senną ciszę, panującą w dormitorium siódmoklasistek ze Slytherinu. Pogrążone do tej pory we śnie dziewczyny, zerwały się z łóżek i instynktownie chwyciły różdżki, spoczywające na nocnych stolikach. Pati, posyłając w stronę sufitu zaklęcie, zapaliła ukryte w nim lampki, a gdy zielonkawy blask oświetlił pomieszczenie, dostrzegły postać Alyssy skulonej na swoim łóżku.
- Co się stało? – spytała zaniepokojona Roxanne, podchodząc do przyjaciółki.
Adams spojrzała na nią wystraszona.
- Śniło mi się... – urwała, kręcąc głową, z wyraźną trwogą.
- Śniło? – syknęła oburzona Pati. – Już myślałam, że nas atakują, jakiś morderca się czai czy coś...
- Tak skarbie? – zachęciła ją delikatnie Greengrass, ignorując narzekanie Parkinson. Jej ulubionym przedmiotem było wróżbiarstwo, więc święcie wierzyła w przesłanie snów i tym podobne rzeczy, które Pati uważała za zwykłe brednie.
- Śniło mi się, że się całowałam z Filchem! – dokończyła z wyraźnym obrzydzeniem.
- Mój ty biedaku... – westchnęła Veronic, obdarzając ją współczującym spojrzeniem.
Za to Roxanne uderzyła ją w ramię.
- Za co?!
- Dochodzi czwarta nad ranem, a ty zrywasz nas z łóżka z powodu twoich fantazji erotycznych?!
- Oszalałaś?! Prawie umarłam! Jestem pewna, że wyskoczy mi opryszczka, nawet jeśli to był tylko sen! Nie, raczej koszmar!
- Chodźmy spać – Pati z rezygnacją zgasiła światło i wgramoliła się z powrotem pod ciepłą kołdrę. Reszta poszła w jej ślady.
- Boję się – szepnęła nagle Ally.
- Zamknij się i śpij!

*

Syriusz Black otworzył oczy, obudzony dźwiękiem budzika Remusa. Rozciągnął się i przewrócił na drugi bok, poprawiając prawie spadającą z posłania poduszkę.
- Luniu.. wyłącz to cholerstwo – stęknął, gdy denerwujący dźwięk nie ustawał. – Jeszcze pięć minut..
Lupin wymruczał coś niezrozumiałego pod nosem i po chwili budzik zamilkł.
- Która godzina? – spytał zaspany Peter.
- Za pięć dziewiąta – odburknął Lunatyk.
Cisza trwała kilka sekund, w trakcie których wszyscy przetrawili sobie tę informację.
- KTÓRA?! – wrzasnęli chórem Remus i Peter, zrywając się z łóżek.
- Nie drzyjcie się tak – zrolowana, zagmatwana i skołtuniona kupka pościeli odezwała się głosem Jamesa.
Po chwili wyłoniła się zza niej rozczochrana głowa Pottera, który z uwagą przyjrzał się gorączkowej bieganinie dwójki swoich przyjaciół.
- Śpieszy się wam gdzieś? – spytał od niechcenia Syriusz, zakładając ręce za głowę.
- Trochę tak. I jestem prawie całkowicie pewien, że mój budzik był nastawiony na godzinę wcześniej – Lupin spojrzał na niego podejrzliwie, zarzucając szkolną szatę, na pogniecioną koszulę.
- Nie wykluczam możliwości, iż może to być nasza wina – przyznał Black, podnosząc się do siadu i odgarniając włosy.
- Chcieliśmy żebyś się wyspał Luniaczku – dopowiedział James, szukając swoich spodni.
- A nie przypadkiem zarobić szlaban za spóźnienie na transmutację? – rzucił Peter, znikając za drzwiami łazienki.
- O cholera. Teraz transmutacja?
- Dobra, przyznaj stary, że trochę tego nie przemyśleliśmy.
- Odrobinę – zgodził się Syriusz.
Remus przewrócił z irytacją oczami i zagroził przyjaciołom, że jeszcze jeden taki numer i nie da im odpisać zadania na zielarstwo. Puścili mimo uszu jego narzekanie, zbyt zajęci poszukiwaniem poszczególnych części garderoby w chaosie, panującym w ich dormitorium.
- Ej Rogaczu, co twoje skarpetki robią pod moją poduszką? Wątpliwej świeżości dodam.
- Patrz, znalazłem to pióro, którego szukałeś ostatnio!
- Gdzie było?
- W dzbanku z wodą.

*

Kilka minut później pędzili już korytarzami do klasy transmutacji. Peter gramolił się na końcu, biadoląc o swoim pustym żołądku, a Remus zapewniał ich, że jeśli McGonagall będzie chciała wlepić im szlaban, zwali na nich całą winę. W końcu dopadli drzwi i wbiegli do pomieszczenia. Wszystkie najlepsze miejsca były już pozajmowane, więc Huncwoci musieli usiąść w ławkach na samym przodzie klasy. Ku ich wielkiej uldze, profesor jeszcze nie było. Syriusz opadł na swoje krzesło z należytą gracją, ignorując ciekawskie spojrzenia reszty uczniów. Aktualnie obchodziło go tylko jedno, więc odwrócił się w poszukiwaniu pewnej Ślizgonki. Alyssa siedziała na samym końcu rzędu pod oknem, w ławce z Avery. Rozmawiała z nią o czymś przyciszonym głosem i wydawała się być w dobrym humorze. Zupełnie zignorowała Black’a co nie za bardzo mu się podobało. Nie to, żeby oczekiwał, że po ich wieczornym spacerze coś się zmieni. Ale mogłaby chociaż zerknąć, wystawić język, przewrócić oczami, czy nawet pokazać środkowy palec. Nie lubił być ignorowany.
Drzwi klasy otworzyły się zamaszyście i do środka wkroczyła Minerwa McGonagall, powiewając dumnie połami szaty. Jak zwykle jej włosy upięte były w sztywnego koka, a twarz ściągnięta w surowym grymasie.
- Dzień dobry – wymruczała klasa zgodnym chórem, Syriusz pospiesznie odwrócił się przodem do tablicy. 
- Witam. Black, Potter, Lupin i Pettigrew – zagrzmiała, a wymieniona czwórka wyprostowała się na krzesłach. – Nie róbcie takich niewinnych minek, dobrze wiem, że się spóźniliście.
- Można wiedzieć skąd? – spytał ostrożnie James.
- Trudno było nie zauważyć, skoro pędziliście na łeb na szyję przez cały zamek – odarła, a w klasie rozległy się ciche śmiechy. – Mijaliście mnie na schodach i doszłam do wniosku, że ten kto pierwszy dotrze do klasy wygra. Wygraliście więc brak szlabanu, ale niech mi to będzie ostatni raz! – Huncwoci odetchnęli z ulgą. – A teraz przejdźmy do tematu dzisiejszych zajęć.

*

Syriusz wychodził właśnie z Wielkiej Sali po zjedzeniu lunchu. Był sam, bo Peter musiał zjeść dodatkową porcję, jako rekompensatę za brak śniadania, James podrywał przy stole Evans, a Remus już dawno udał się do biblioteki. W drzwiach wpadła na niego dziewczęca postać.
- Kurwa. Uważaj jak chodzisz – syknęła wojowniczo, bądź co bądź sprawczyni zdarzenia.
- No chyba.. – urwał, gdy dziewczyna uniosła głowę, by spojrzeć mu w twarz.
Cudowne, duże oczy spoglądały na niego groźnie, spod zmarszczonych gniewnie brwi. Nie dało się jednoznacznie określić ich koloru, były ciemno zielone z jasnymi, brązowymi plamkami i Syriusz bardzo je lubił.
- Black.
- Adams.
Stali tak przez chwilę, a potem obydwoje spróbowali się wyminąć, a że wybrali tę samą stronę, skutkiem było ponowne zderzenie. Alyssa zacisnęła wargi, najwyraźniej powstrzymując cisnące jej się na usta obelgi, a Syriusz stłumił śmiech. Odsunął się na bok, szarmanckim gestem dłoni zapraszając ją do wnętrza Sali. Dziewczyna prychnęła i z wyniosłą miną, bez słowa, skierowała się w stronę swojego stołu.

*

Równo pięć minut po dzwonku, Alyssa i Roxanne wpadły do klasy obrony przed czarną magią. Poziom decybeli wewnątrz był tak wysoki, że śmiało mogły założyć brak nauczyciela. I miały rację, uczniowie siedzieli na stołach, przekrzykiwali jeden drugiego, wygłupiali się i głośno rechotali. Adams z irytacją potrząsnęła głową, a zaraz potem odgarnęła włosy wpadające jej do oczu.
- Czuję się jak w zoo – westchnęła z rezygnacją Roxanne.
- Oto dorośli czarodzieje, zdający w tym roku najważniejsze testy magiczne i rozpoczynający świetlane kariery w prawdziwym świecie... – zgodziła się Ally. – Coś mi się nie wydaje.
- Podzielam waszą opinię.
Dziewczyny kiwnęły zgodnie głowami, ale zaraz wymieniły zaskoczone spojrzenia i odwróciły się w tył. Stały dokładnie na przeciwko wysokiego, młodego mężczyzny. Ciemno blond loki opadał mu na czoło, policzki zdobił kilkudniowy zarost, a przejrzyście niebieskie oczy spoglądały na nie z rozbawieniem, najwyraźniej wywołanym ich zaskoczonymi minami. Gdy mężczyzna uśmiechnął się, w jego policzkach pojawiły się dołeczki. Alyssa musiała przyznać to przed samą sobą – Veronic miała rację. Był zniewalający.
- Yyy no.. – zająknęła się Roxanne.
Chyba właśnie to wybudziło Ally z tego dziwnego zawieszenia. Jej podbijająca serca przyjaciółka oniemiała z powodu mężczyzny? Adams przejęła inicjatywę, uśmiechając się uprzejmie.
- Dzień dobry profesorze – powiedziała i ciągnąc za sobą Avery, ruszyła na poszukiwania jakiejś wolnej ławki.
Zaaferowani sobą uczniowie, nie zauważyli do tej pory przybycia nauczyciela. Mężczyzna przeszedł klasę, stając za swoim biurkiem i kilkukrotnie stukając w nie knykciami. Dźwięk ten zginął między głośnymi rozmowami. Ally rozsiadła się wygodnie na krześle i z zainteresowaniem oglądała jego wysiłki. Mężczyzna postanowił najwyraźniej nie marnować więcej czasu, bo wyjął swoją różdżkę i nie wypowiadając zaklęcia, machnął nią zamaszyście. Niewidzialna siła porwała uczniów w powietrze i każdy wylądował na swoim krześle. Z niektórych gardeł wyrwały się zdziwione okrzyki protestu. Meble przysunęły się do blatów i po chwili cała klasa, siedziała grzecznie na swoich miejscach. Wszyscy rozglądali się z zaskoczeniem, a gdy dostrzegli stojącego za pulpitem nauczyciela, natychmiast spotulnieli.
- Dzień dobry – odezwał się profesor spokojnym tonem. Alyssa natychmiast dosłyszała obcą nutę w jego głosie i znów musiała zgodzić się z Veronic – akcent też miał zniewalający. – Nazywam się William Blake i będę was w tym roku uczył obrony przed czarną magią.
Po jego wypowiedzi w klasie zapadła głucha cisza. Ally z rozbawieniem rozejrzała się dookoła. Niektóre dziewczyny miały wyraźny kłopot z powstrzymaniem ślinienia, wpatrywały się w nauczyciela cielęcym wzrokiem. Najwyraźniej nie podobało się to  ich szkolnym kolegą, bo nie byli tak ciepło nastawieni do mężczyzny.
- Coś nie tak? – spytał Blake z uśmiechem, gdy cisza przedłużyła się.
- Nie jest pan za młody na nauczyciela? – rzucił ktoś hardo z tylnych ławek. Adams nie zdziwiła się, dostrzegając Rogera, dumnie rozpartego na swoim miejscu.
- Właściwie to niedawno skończyłem dwadzieścia jeden lat, więc owszem, mogę odbiegać wiekiem od innych waszych profesorów. Jednak zapewniam was, że moje zdolności są wystarczające, by zajmować to stanowisko. Przynajmniej według dyrektora – odparł, wbrew przewidywaniom Ally, łagodnie. – Śmiało, jeśli macie jakieś pytania to bez krępacji, postaram się na nie odpowiedzieć.
Alyssa miała wrażenie, że któraś z uczennic wypali zaraz ‘umówisz się ze mną?’, więc postanowiła interweniować.
- Jest pan tylko cztery lata starszy od nas, a jednak nie widziałam pana nigdy w Hogwarcie – zauważyła.
William Blake przeniósł na nią bystre spojrzenie, niesamowicie błękitnych oczu i przyjrzał jej się z uwagą. Nie zarumieniła się, nie uśmiechnęła, nawet nie drgnęła. Zachowała poważny, beznamiętny wyraz twarzy, odwzajemniając jego spojrzenie.
- Bardzo trafna uwaga – pochwalił ją, co nie zrobiło na niej większego wrażenia. Klasa milczała, w oczekiwaniu na kontynuację. – Tak się składa, że nigdy nie uczęszczałem do Hogwartu. Skończyłem małą, prywatną szkołę czarodziejską w Wali. Znacznie różniła się od tego zamku, była rygorystyczna, staroświecka i bardzo trzymała się tradycji. Po otrzymaniu dyplomu przez ponad trzy lata podróżowałem po świecie, a potem zamieszkałem na krótko w Londynie. Gdy dowiedziałem się, że dyrektor Hogwartu szuka nauczyciela, natychmiast zgłosiłem się na to stanowisko. Jeszcze jakieś pytania? – klasa milczała. – Nie? Dobra, przejdźmy do spraw organizacyjnych. Opowiem wam pokrótce czego będziemy się uczyć w tym roku i jak będą wyglądały nasze lekcje. Na drugiej godzinie zaczniemy już realizować pierwszy z tematów.

*

Półtorej godziny później Alyssa wyszła z klasy, ciągnąc za sobą Roxanne. Avery chciała dołączyć do grupki dziewczyn, okupujących biurko profesora i rozpocząć z nimi walkę o jego względy. W teorii, czyli w praktyce znaczyło to podlizywanie, czarujące uśmieszki i wypytywanie o jego podróże.
- Daj spokój! – wrzasnęła w końcu Adams, gdy ciągnięcie za sobą stawiającej opór dziewczyny, zaczęło się robić kłopotliwe. Stanęła na przeciwko niej na środku korytarza, zupełnie nie przejmując się tym, że tarasuje ruch i chwyciła ją za ramiona, potrząsając gwałtownie. – Nie zachowuj się tak ŻAŁOŚNIE z łaski swojej! Roxanne Margaret Constance Avery robiąca szczenięce oczka do jakiegoś kolesia?! Czy tylko mi to nie pasuje? Co się stało z zasadą zdobywania i porzucania?
- Aaaach – westchnęła Roxanne, jakby wybudzając się ze snu. – Tak, masz rację. Nie jestem tak żałosna jak tamte dziunie, nie muszę się tak mizdrzyć, żeby zdobyć uwagę faceta. A tak w ogóle to zabieraj łapy, krew mi nie dopływa do rąk. A te pazury? Uważaj na bluzkę, to jedwab! – Alyssa zwolniła żelazne uściski na ramionach Roxanne i uśmiechnęła się zwycięsko.

Pozwoliła wyminąć się przyjaciółce, która najwyraźniej musiała odzyskać poczucie własnej wartości, bo ruszyła korytarzem, kręcąc ponętnie biodrami. Automatycznie wzrok męskiej części tłumu uczniów wlepił się w nią z pożądaniem, gdy pełnym gracji ruchem odgarniała długie, złote włosy. Ally szła kilka kroków za nią, tłumiąc chichot, gdy jakiś dzieciak z Gryffindoru upuścił książki, porażony mocą jej powłóczystego spojrzenia. Adams pokręciła tylko głową z politowaniem.

___________

Edit 01.01.2014
Aaaaach, moim zapominalstwem oburzam czytelników, Chusteczko to się więcej nie powtórzy xD

W każdym razie z okazji Nowego Roku życzę wszystkim czytelnikom spełnienia najskrytszych marzeń i bla bla blaa, kasiory, miłości i tak dalej i tak dalej.. ogólnie wszystkiego najlepszego. Oby nadchodzący rok był lepszy od poprzedniego, ale trochę gorszy od kolejnego. Serdecznie pozdrawiam ♥

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Rozdział 5



    Wszyscy uczniowie ukończyli już swoje eliksiry. Ławki zostały odsunięte pod ścianę, a krzesła poustawiane w kręgu na środku. Jego wnętrze zajmowały stojące w dwóch rzędach kociołki, trucizny na przeciwko odtrutek. Każdy wybrał sobie krzesło i czekał na profesora Slughorna, który po chwili pojawił się na miejscu honorowym, ściskając w dłoni pęk szklanych probówek. Opadł na mięciutki, obity materiałem fotel i usadowił się wygodnie. Rozejrzał się wokoło z wyraźnym podekscytowaniem.
- Co go tak wzięło? – szepnęła Roxanne, do ucha Ally. – Nawet w pierwszej klasie nie siadaliśmy w kółeczkach.
- Starzeje się..
- Mam wrażenie, że zaraz każe nam opowiadać o swoich problemach.
- Chętnie bym posłuchała o twoich Rox. Co cię dręczy? Chłopak, którego masz ostatnio na oku, jest zajęty?
Avery próbowała udawać oburzoną, ale nie bardzo jej to wyszło, bo jednocześnie zachichotała cicho.
- Dziewczyna nie ściana, da się przesunąć – mruknęła, a pewność w jej głosie zupełnie już Alyssy nie dziwiła.
- To się nazywa zdrowe podejście do życia..
Roxanne nie zdążyła odpowiedzieć, bo profesor poprosił o ciszę. Może i był ekscentryczny, ale autorytet wśród uczniów posiadał, więc wszelkie szepty natychmiast umilkły.
- Zaczynajmy nasze małe zawody. Żebyście chętniej używali swoich szarych komórek, wspomnę tylko, że za każdą dobrą odpowiedź, oczywiście z uzasadnieniem, otrzymuje się punkty dla swojego domu.
- Ja tam bym wolała fiolkę z trucizną..
Roxanne prychnęła cicho, dokładnie tego się spodziewając. Nie miała wątpliwości, że gdyby Alyssa weszła w posiadanie takiej fiolki, nie zawahałaby się jej użyć.
- Kto pójdzie na pierwszy ogień... pan Pettigrew proszę. Pierwszy eliksir od mojej strony, wykonany cudownie przez panienkę Adams. I szukaj odtrutki.
Peter wstał chwiejnie ze swojego miejsca między Remusem, a James’em i zbliżył się do parujących kociołków. Był speszony i wystraszony, jakby ktoś miał go zaraz zaatakować. Ale zdaniem Ally, on zawsze tak wyglądał. Chłopak nachylił się odrobinę nad trucizną i powąchał zawartość. Potem przeszedł wzdłuż rzędu odtrutek, przyglądając się uważnie każdej po kolei. W końcu zatrzymał się przed wybranym kociołkiem.
- Ta.
- Dlaczego?
- Yyyy, bo jest biała.. a trucizna czarna? – odpowiedź Petera, była raczej pytaniem, zadanym cichym, niepewnym tonem.
- No cóż chłopcze, niestety ci się nie udało. Kto się zmierzy? Może pan Lupin? – Remus podniósł się leniwie i wyszedł na środek kręgu, z rękami w kieszeniach.
Uwadze Alyssy nie umknęło, że Roxanne nagle wyprostowała się na krześle. Spojrzała zszokowana na przyjaciółkę, która właśnie odrzucała długie włosy za ramię.
- Co kur...
- Cśś!
Ally poczuła się oburzona, zlekceważona i skonfundowana jednocześnie. Rozdziawione usta zamknęła dopiero po chwili i spróbowała skupić na eliksirach.
Lupin z uwagą przypatrywał się każdej odtrutce, mieszał chwilę chochlą, przelewał zawartość i wąchał, unoszący się znad kociołka zapach. Zatrzymał się przy środkowym stanowisku, niedbale kiwając na nie podbródkiem.
- I dlaczego tak uważasz?
- Trucizna jest bardzo słodka, prawie mdląca, a odtrutka gorzka, neutralizuje dzięki temu truciznę.
- Świetnie! Dziesięć punktów dla Gryffindoru – rozentuzjazmował się profesor. – Proszę o wielkie brawa dla pana Lupina. A teraz zobaczymy, czy eliksiry są poprawnie uwarzone. Kto wykonał antidotum?
Ręka Syriusza Black’a powoli uniosła się w górę. Ally zacisnęła zęby, modląc się w duchu o to, by okazać się lepszą.
- Proszę, weź dwie fiolki. Musisz dokładnie odmierzyć ilość wlanego eliksiru, patrz na miarkę z boku. Odtrutki ma być dwa razy więcej niż trucizny, użyj do tego większej probówki. O tak właśnie. Spójrzcie jaka srebrzysta poświata pojawia się na truciźnie, gdy trzyma się ją pod światło. Dodałaś startych skrzydeł motyli Alysso? Świetny pomysł. A teraz przelewaj Remusie, tylko ostrożnie.
Ally wstrzymała powietrze, gdy Lupin przechylał ostrożnie jedną z fiolek. Gdy tylko antidotum złączyło się z trucizną, płyn wewnątrz próbówki zawirował, zasyczał i zmienił barwę na przezroczystą. Jęk rezygnacji, wydobywający się z ust Adams odbił się echem od kamiennych ścian lochu, a tryumfalne spojrzenie Syriusza tylko ją rozdrażniło. Pokazała mu więc język.
- Brawo panie i panowie! Wywary się zneutralizowały, świetna robota. Tego oczekiwałem po mojej klasie owutemowej. Po dziesięć punktów dla twórców tych eliksirów i idziemy dalej. Panienka Avery, zapraszam!

*

- Skoro tak hojnie rozdaję dzisiaj punkty... to niech mi ktoś powie jakie są główne cechy trucizn? Pytanie banalne, więc proszę nie wpędzajcie mnie w depresję – zostało kilka minut do dzwonka i wszystkie antidota zostały przypasowane do odpowiednich trucizn, a wywary zneutralizowane. Slughorn nie krył dumy, spoglądając na swoich podopiecznych. – O, panienka Adams się zgłasza? No to proszę.
- Najważniejszą, dość banalną cechą jest wygląd. Trucizny mają zwykle jaskrawy, charakterystyczny i przyciągający uwagę kolor. Dalej jest przyjemny zapach i lekka konsystencja. Wszystko po to, żeby skusić kogoś i uśpić jego czujność.
- Ktoś nie znający się na tym, nie będzie spodziewał się, że coś tak ładnie wyglądającego, może mieć tak śmiertelne właściwości – włączyła się Lily.
- Potem jeszcze... duża ilość egzotycznych składników...
- I bardzo wyrazisty, wybijający się zapach.
- Dziewczęta, sprawiacie, że się wzruszam – Horacy starł wyimaginowaną łzę z policzka i uśmiechnął się ojcowsko. – Po pięć punktów. Następne pytanie... dajmy szansę na wykazanie się panu Peter’owi. Co to jest bezoar?
- Bezoar, to kamień tworzący się w żołądku kozy, chroniący przed wieloma truciznami – wszystkich zaskoczyła płynność z jaką wyrzucił z siebie poprawną definicję. Pettigrew pokraśniał z dumy.
- Świetnie, pięć punktów dla Gryffindoru!
- Popatrz Peter, a wszystko dzięki temu, że pewna Prefekt Naczelna pozwoliła ci odrobić za siebie swoje zadanie domowe – James odchylił się nonszalancko na krześle i zmierzwił włosy ręką.
- Opłacało się, zarobiłeś pięć punktów – dodał Black.
- Hej – Roxanne uniosła ręce w obronnym geście, uśmiechając niewinnie. – Dostał ode mnie szlaban, okej?
Alyssa pamiętała bardzo dobrze, jak jej przyjaciółka wyręczyła się Gryfonem, kiedy brakowało jej czasu, a musiała napisać wypracowanie na temat działania bezoaru. A brak czasu u Roxanne, oznaczał nowego chłopaka i potajemne, nocne schadzki.
- No kto mi teraz powie, na które z tych trucizn nie zadziała bezoar i dlaczego? – wtrącił się profesor, uniemożliwiając Huncwotom odpyskowanie.
- Na tą o fiołkowym kolorze nie, bo składa się wyłącznie z egzotycznych roślin.
- Na czarną też nie, bo jest za skomplikowana i ma zbyt dużą ilość składników.
- Na czerwono-pomarańczową nie, bo duża ilość bezoaru wchodzi w jej skład, specjalnie po to, żeby uniemożliwić jego użycie.
Dzwonek przerwał potok słów, wylewający się z wielu uczniowskich gardeł. Profesor Slughorn wstał ze swojego tronu i obdarzył wszystkich mówiących dodatkowymi punktami.
- Dziękuję za dzisiejszą lekcję, było wspaniale! Na następną proszę przygotować mi opis... a niech mnie, tak cudownie dzisiaj pracowaliście, że nie macie zadania – przerwał, bo klasa wybuchła entuzjazmem. – Roger chłopcze, ty zostań. W zamian za spóźnienie opróżnisz kociołki i poustawiasz z powrotem ławki. 
Wszyscy już pozbierali swoje książki do toreb i tłoczyli się przy wyjściu.
 - A i bym zapomniał! Dziękuję wszystkim tym, którzy pamiętali o moich urodzinach podczas wakacji. Nawiasem mówiąc, panno Adams, te kandyzowane ananasy są moimi ulubionymi. Do widzenia!
Ally wyszła na korytarz i odetchnęła świeżym, chłodnym powietrzem. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak gorąco było w lochu przez te wszystkie parujące kociołki i jaka ilość odurzających zapachów otaczała ich ze wszystkich tron.
- Lizus – dobiegł ją z prawej cichy, szyderczy głos.
A ona miała już naprawdę dość Syrusza Black’a, jak na jeden dzień.
- Nie nazwałabym siebie w ten sposób. Po prostu subtelnie zjednuję sobie ludzi – odparła obojętnie, ignorując jego parsknięcie śmiechem, które ewidentnie miało na celu wyśmianie jej słów. – Czasem się to przydaje.
- I na przykład możesz potem pić wino do kolacji?
Zaśmiała się cicho i odwróciła głowę, by na niego spojrzeć. Szedł koło niej, z lekkim uśmiechem, uważnie się w nią wpatrując.
- Na przykład.

*

- O MÓJ MERLINIE!
Na ławkę przy stole Slytherinu opadła podekscytowana Veronic. Alyssa i Roxanne zmierzyły ją sceptycznymi spojrzeniami. Greengrass łatwo wpadała z zachwyt, więc taki rodzaj pobudzenia przeważnie nie był u niej niczym niezwykłym i godnym uwagi. Ally spokojnie nabrała na widelec kolejną porcję lasagne i wsadziła ją sobie do ust. Roxanne wysiorbała z łyżki łyk zupy pomidorowej. Za to Pati okazała przyjaciółce umiarkowane zainteresowanie, miedzy kęsami puree ziemniaczanego:
- Co jest?
Veronic była jawnie oburzona takim lekceważeniem z ich strony, ale nie dąsała się długo. Była na to zbyt podniecona.
- Właśnie miałam obronę przed czarną magią... – zaczęła, prawie piszcząc z przejęcia.
- O tak, to zmienia postać rzeczy i sprawia, że twoja ekscytacja jest całkowicie uzasadniona.
- Zamknij się Ally! Jesteś chyba uzależniona od tego typu uwag, mogłabyś czasem podejść do czegoś poważnie...
- Odbiegasz od tematu Ver – przerwała jej Parkinson. Kiedy Veronic zaczynała wygłaszać swoje racje, ciężko było ją zatrzymać, nakręcała się z każdym kolejnym słowem i w końcu ze zwykłej sprzeczki powstawała wielka afera.
Veronic i Pati były jak ogień i woda, co paradoksalnie sprawiało, że tak dobrze się dogadywały. Znały się praktycznie od urodzenia i były nierozłączne. Wielbicielka historii i literatury – Roxanne, już dawno zdefiniowała ich charaktery. Twierdziła, że Veronic była jak żywcem wyjęta z epoki romantyzmu – wiecznie bujająca w obłokach, lekkomyślna, gadatliwa, czasem przesadnie wrażliwa i uczuciowa. Wrażenie to potęgowała jej krągła buzia, o brązowych, sarnich oczach, otoczona aureolą krótkich, ciemnych loków. Greengrass wyglądała jak urocze, rozmarzone dziecko, choć czasami stawała się rozpieszczoną, złośliwą diablicą z którą ciężko było wytrzymać. Pati za to, zdaniem Roxanne, uosabiała oświecenie. Wszystko przyjmowała ze stoickim spokojem i nie wierzyła w nic, czego nie można było wyjaśnić w logiczny sposób. Była typem naukowca, a powagi dodawały jej chłodne, blado niebieskie oczy, często skrywane za szkłami okularów i szczupła, poważna twarz. Gadatliwością jednak dorównywała Veronic, a gdy miała zły humor, zamieniała się w straszną jędzę.
- A, no tak. Chodzi mi o to... że się zakochałam – dokończyła rozmarzonym tonem Greengrass, wzdychając z uwielbieniem i wpatrując się maślanym wzrokiem w przestrzeń.
- To fajnie. A ja jem już dokładkę lasagne, może też chcesz?
- Ally! Mówię poważnie! To było jak grom z jasnego nieba, miłość od pierwszego wejrzenia...
- Widziałam jak patrzysz na tego słodkiego pierwszaka i w sumie ci się nie dziw...
- ALLY!
- Dobra, dobra.. – Alyssa zachichotała cicho, widząc jak wzrok połowy Sali zwrócił się w ich stronę. – Już skończyłam, możesz mówić.
- Już nie chcę – fuknęła Greengrass, zakładając ręce na piersi.
- Okej.
- Dobra, słuchajcie!
Roxanne stuknęła się dłonią w czoło, a Pati tylko pokręciła głową z politowaniem.
- Słuchamy – oświadczyły zgodnym chórkiem, gdy Veronic ponownie spojrzała na nie wilkiem.
- No więc to była chyba najlepsza lekcja w moim życiu... Salazarze, to najprzystojniejszy mężczyzna na ziemi, a jego głos... ma taki niesamowity akcent... kiedy czytał listę obecności i wymienił moje imię myślałam, że...
- Stop! – przerwała jej gwałtownie Roxanne, mierząc w nią oskarżycielsko łyżką. – Czy ty właśnie w tym momencie mówisz o NAUCZYCIELU?
- O najcudowniejszym mężczyźnie jaki chodził po świecie..
- O NA-U-CZY-CIELU?
- O greckim bogu, seksownym i..
- O facecie, który będzie nas uczył, zadawał prace domowe i wystawiał nam oceny, o NAUCZYCIELU KURWA?!
- No dobra! Tak! Jest nauczycielem i co z tego?!
- No to dowaliłaś – skwitowała Ally, wymachując beztrosko widelcem.
- Brawo Ver – dopowiedziała Pati i cała trójka zajęła się swoim jedzeniem.
Veronic z niedowierzaniem wytrzeszczyła na nie swoje brązowe oczy.
- Przepraszam?
- Nic, tylko życzymy ci szczęścia na nowej drodze życia – oświadczyła Roxanne, z szerokim uśmiechem.
- Trzymam za was kciuki i niech wam się dobrze wiedzie – dodała Pati. – Dużo dzieci i tak dalej.
- A nie – Ally z satysfakcją pełniła swoją rolę złego gliniarza. Spojrzała na Greengrass z poważnym wyrazem twarzy. – Nigdy nie będziecie razem, bo on jest nauczycielem i nawet na ciebie nie spojrzy – zwieńczyła swoją wypowiedź miłym uśmiechem.
Veronic już całkowicie zrzedła mina, założyła ręce na piersi i wydęła usta. A jeszcze kilka minut wcześniej wręcz popuszczała z ekscytacji... cóż, dziewczyny lubiły sprowadzać się wzajemnie na ziemię. Czasami robiły to w sposób odrobinę brutalny, ale liczyły się efekty, a nie metody.
Obiad dokończyły już bez ekscesów, po czym udały się do Pokoju Wspólnego, żeby poleniuchować przez godzinę, przed kolejnymi zajęciami. Zastały tam tylko resztę swojego rocznika, bo młodsi uczniowie mieli lekcje. Alyssa z ulgą opadła na kanapę koło kominka, którą już sobie właściwie przywłaszczyła. Położyła głowę na podłokietniku, a nogi zarzuciła na oparcie. Zadowolona przymknęła oczy i jednym uchem przysłuchiwała się rozmowie, toczonej przez kolegów. Roxanne przycupnęła po turecku na ziemi, opierając plecy o nogę szklanego stolika i bawiąc się jej włosami. Reszta pozajmowała krzesła, fotele i kanapy stojące najbliżej. W pewnym momencie Ally poczuła, jak ktoś narusza jej przestrzeń osobistą. Osobnik usiadł na miejscu obok i położył sobie jej nogi na kolanach, po czym zaczął delikatnie smyrać ją po dłoni. Zaburczała z niezadowoleniem i otworzyła jedno oko.
- Czego? – rzuciła, na widok szczerzącego się w jej stronę Rogera.
- Musisz powiedzieć jak bardzo mnie kochasz – odparł, zniżając głos do tajemniczego szeptu.
Alyssa przewróciła tylko oczami, nie bardzo zainteresowana tym co znowu wymyślił Avery.
- Powiedz, bo nie dostaniesz prezentu – zażądał blondyn stanowczo.
Adams zaśmiała się cicho i podniosła do siadu. Spojrzała z bliska w jego niebieskie tęczówki i uśmiechnęła uroczo.
- Bardzo.
- Co bardzo?
- Bardzo cię kocham. Może być?
- Niezbyt satysfakcjonujące, ale niech ci będzie. Masz.
Roger sięgnął do kieszeni szaty i po chwili wyjął z niej zaciśniętą w pieść dłoń. Ally już myślała, że to jego kolejny głupi żarcik, gdy chłopak chwycił jej rękę i położył na niej tajemniczy prezent. Poczuła chłodny dotyk szkła. Na jej wyciągniętej dłoni spoczywała mała fiolka, wypełniona smoliście czarnym płynem. Gdy uniosła ją do oczu, pod światło, czerń nabrała srebrzystego blasku. Alyssa przeniosła zszokowane spojrzenie na Rogera, który uśmiechał się do niej szeroko.
- Czy to jest...
- Twoja trucizna – dopowiedział za nią, nie kryjąc dumy.
- Ale... jak? – wydusiła z trudem.
- Musiałem posprzątać po lekcji. Slughorn był ze mną cały czas, ale udało mi się zwędzić trochę zanim opróżniłem wszystkie kociołki.

- Kocham cię jeszcze bardziej niż chwilę temu! – pisnęła Adams, rzucając mu się na szyję. 

_______________

Siemanko :D
Jak tam nastawienie do ostatniego tygodnia szkoły? Ja się już nie mogę doczekać wolnego. 
No i WESOŁYCH ŚWIĄT wszystkim czytelnikom, bo kolejny rozdział będzie chyba trochę przed Sylwestrem. 

Pozdrawiam, buziaki ;3

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 4




   Ally nie zdążyła nawet opaść na ławkę obok Roxanne, bo przeszkodził jej głośny, dobroduszny głos profesora.
- Gdzie mi pouciekali moi ulubieńcy? – zagrzmiał, przechodząc na przód klasy. – Zapraszam, pierwsza ławka jest przeznaczona specjalnie dla was.
Alyssa ruszyła w tamtą stronę, razem z Severusem i Lily. Pozostała dwójka unikała swoich spojrzeń jak ognia, więc Adams zajęła środkowe miejsce, odgradzając ich od siebie, zupełnie jak w tamtym roku.
- Nie uważasz, że trochę przesadziłaś? – szepnął do niej Snape.
- To on zaczął – warknęła, odwracając się do tyłu i rozglądając, w poszukiwaniu Black’a. Siedział w ostatniej ławce, razem z James’em i ze znudzeniem wpatrywał się w sufit.
- A ty musiałaś bardzo spektakularnie skończyć...
- Nie czepiaj się!
- Dobrze kochani, sprawdzamy listę obecności.. Adams jest, Avery jedna jest, Avery drugi.. nie ma? – Slughorn uniósł wzrok znad pergaminu i rozejrzał się po klasie.
W tym samym momencie drzwi sali otworzyły się z hukiem i do środka wpadł zziajany, bliźniaczy brat Roxanne.
- O no proszę!
- Przepraszam za spóźnienie profesorze, byłem..
- Na dziedzińcu – odpowiedział za niego Horacy, uśmiechając się szeroko. – Widziałem jak obcałowywałeś pannę Tellyron z Ravenclawu.
- Tak no.. w sumie.. – Roger udał zakłopotanie i usiadł obok swojej siostry. Wyglądali jak lustrzane odbicia z charakterystycznymi, intensywnie niebieskimi oczami i złotymi włosami.
- Ach ta młodzież.. – profesor zachichotał pod nosem. – Pamiętam jak sam byłem w waszym wieku..
Ally i Severus wymienili kpiące spojrzenia, a Slughorn wrócił do odczytywania listy, w widocznie lepszym nastroju. Najwyraźniej faktycznie miał co wspominać.
- Szybko zaczyna – Adams kiwnęła głową w stronę Roger’a, który zawzięcie szeptał o czymś z Roxanne. Domyśliła się tematu ich rozmowy, bo chwilę później podniósł głowę, dokładnie przyjrzał się Syriuszowi, a kiedy przeniósł wzrok na nią, pokazała mu środkowy palec. Wiedziała, że ten pierścionek na coś się przyda. Avery tylko uśmiechnął się kpiąco.
- Czemu mnie to nie dziwi.. – Snape był wyraźnie zdegustowany.
- Pettigrew.. A niech mnie, co ty robisz w mojej klasie OWUTemowej chłopcze?
- No.. ja.. – pucułowaty Peter zarumienił się i zająknął. – Zdałem Sumy na powyżej oczekiwań? – dokończył niepewnie. Klasa wypełniła się cichym śmiechem uczniów.
- Ach no faktycznie, faktycznie.. – Slughorn w zamyśleniu podrapał się po brodzie. – Ktoś musiał chyba skonfundować twojego egzaminatora. Chociaż powyżej oczekiwań w twoim przypadku jest poprawne ustawienie kociołka na palniku.. No nic. Potter? Jest..
Ally zachichotała pod nosem, a gdy spojrzała przez ramię na zakłopotanego Peter’a zauważyła znaczące spojrzenia wymieniane między James’em i Syriuszem.
- Na Merlina – mruknęła w stronę Lily. – Naprawdę skonfundowali mu egzaminatora?
- Nie wykluczam – odparła dziewczyna, wzruszając ramionami.
W zasadzie Ally nic do niej nie miała. Nie były do siebie nastawione tak wrogo, jak przeciętny Ślizgon z Gryfonem. Od kilku lat pracowały przy jednym stole na eliksirach, ze względu na to, że były ulubienicami Slughorna i przez ten czas doszły między sobą do porozumienia. Nie darzyły się jakąś wielką sympatią, ale zwyczajnie tolerowały.
- Dobrze, przejdźmy do tematu – Slughorn wstał z zajmowanego przez siebie fotela i obszedł biurko. Oparł się o jego krawędź, a mebel zatrzeszczał cicho w proteście. Profesor zdawał się tego nie zauważyć, podkręcił wąsa i rozejrzał z uśmiechem po klasie. – Otwórzcie proszę podręczniki, w pierwszym rozdziale znajdują się instrukcję do uwarzenia różnego rodzaju trucizn, natomiast w kolejnym są antidota. Jedna strona klasy będzie wykonywać trucizny, a ta druga odtrutki na nie. Potem zrobimy mały quiz, waszym zadaniem będzie dopasować antidotum do trucizny i jeśli wszystko będzie dobrze uwarzone, wywar powinien się zneutralizować. Aktywnych uczniów postaram się odpowiednio nagrodzić – Horacy był wyraźnie podekscytowany. – No, a teraz do dzieła, nie macie czasu do tracenia! Prawa strona trucizny, lewa antidota! – i zajął swoje miejsce za biurkiem, obserwując z uśmiechem poruszenie wśród uczniów.
Jedni ustawiali na palnikach swoje kociołki, inni pędzili już do kredensu po ingrediencję. Natomiast trójka jego ulubionych uczniów siedzących z przodu, zajęła się najpierw spokojnym przeanalizowaniem składu i przepisu. Ally wybrała sobie truciznę o smoliście czarnej barwie, która charakteryzowała się błyskawicznym i bardzo bolesnym działaniem. Wyniszczała organy wewnętrzne i w końcu doprowadzała do ich całkowitego obumarcia, co kończyło się natychmiastowym zgonem.
- Subtelny wybór – mruknął kąśliwie Snape, widząc na której stronie się zatrzymuje.
Zerknęła mu przez ramię.
- Sev jak zwykle z odpowiednią dozą elegancji. Trucizna po której człowiek zaczyna dusić się własnymi puchnącymi organami, a w końcu umiera rozsadzony od środka?
- Aż mnie kusi żeby którąś z nich przetestować – och, jak ona uwielbiała, kiedy na jego twarzy pojawiał się ten fanatyczny uśmieszek. Severus miał prawdziwy talent do warzenia eliksirów, chociaż jego zapędy były czasem czysto sadystyczne.
- I dokładnie obserwować każdą najmniejszą zmianę zachodzącą w zatrutym? – zakpiła, unosząc brew.
- O tak.. Kogo bym tu sobie wybrał za cel..
- Doprawdy, trudny wybór.. – jak na zawołanie, oboje odwrócili się w tył, mierząc wzrokiem czwórkę Huncwotów. Potter i Black właśnie rzucali w siebie żabimi jelitami.
Adams przewróciła oczami i wstała, kierując się do kredensu w rogu sali. Wyjęła z niego wszystkie potrzebne ingrediencje i wróciła na swoje miejsce. Po drodze jeszcze odebrała od Roxanne swoją różdżkę. W skupieniu przygotowywała każdy składnik i dodawała go do eliksiru.
- Merlinie, co za głupoty – mamrotanie Snape’a przerwało jej staranne krojenie korzonków jadobulwy. Pochylał się nad swoim wyświechtanym egzemplarzem ‘Tysiąca magicznych ziół i grzybów’ i kreślił nad instrukcjami swoje własne uwagi.
- A ty jak zwykle mądrzejszy? – dorzuciła korzonki do swojego wywaru, a ten zasyczał i przybrał barwę czystego błękitu. Dokładnie taką, jak opisana była w książce, więc Ally uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Nie moja wina, że autorzy tego podręcznika nie mają pojęcia o warzeniu eliksirów – warknął Severus poprawiając włosy, opadające mu na oczy.
- Oczywiście, profesorze Snape – sarknęła Adams i przeniosła wzrok z powrotem na swoją listę.
Obok niej rozległ się głośny syk, gotującego się wywaru.
- Zmniejsz ogień, bo ci wykipi – mruknęła dziewczyna, zerkając kątem oka na Lily.
Ruda z roztargnieniem oderwała wzrok od leżącej przed nią kartki.
- Och, dzięki.
- Myślałam, że nienawidzisz Pottera.
- Co? – Evans spojrzała na nią z wyraźnym zaskoczeniem.
Ally kiwnęła brodą w kierunku kartki. Znajdowała się na niej krótka wymiana zdań, jedno pismo było drobne i zgrabne, a drugie zamaszyste, choć niechlujne. Lily zaraz chwyciła kartkę, rumieniąc się przy tym nieznacznie. Adams zaśmiała się cicho, widząc jej nerwową reakcję.
- No, no, no... świntuszenie na lekcji eliksirów? Nie poznaję cię Evans.
Twarz Lily pokryła się purpurą, kiedy dziewczyna gwałtownie zaprzeczyła.
- Litości... Ja tylko... On... pomagałam mu z jego odtrutką!
Alyssa zaśmiała się głośniej, ignorując oburzenie Rudej. Właściwie to nawet nie wnikała w treść liściku, ale znała Lily na tyle dobrze, by wiedzieć, że to nic nieprzyzwoitego. Przynajmniej z jej strony. Po prostu zbyt dobrze się bawiła podpuszczając innych i obserwując ich zabawne reakcję. Evans nabazgrała kilka słów na kartce i ostrożnie odesłała ją w stronę James’a. Potem odwróciła się z powrotem i skupiła na swoim eliksirze.
- Nie nienawidzę go.. – mruknęła cicho, kilka minut później.
Ally właśnie dolewała do wywaru kilka kropel soku z żołądków egzotycznych ropuch. Odmierzyła dokładną ilość, zamieszała raz w prawo, trzy razy w lewo i zmniejszyła odrobinę ogień. Wywar nabrał jadowicie różowej barwy. Potem przeniosła wzrok na Lily, która udawała, że jest całkowicie pochłonięta własną trucizną. W rzeczywistości zagryzała nerwowo wargę, a jej wzrok był nieobecny.
- Hm? - rzuciła tylko, oczekując na kontynuację.
- Nie nienawidzę go – powtórzyła pewniej. – Już nie. Znasz takie powiedzenie ‘Nie kochaj mocno, bo przyjdzie nienawiść. Nie nienawidź mocno, bo przyjdzie miłość.’? Nie wiem czy mogę zgodzić się z tym pierwszym, ale z drugim na pewno.
Alyssa poczuła się odrobinę nieswojo. Zerknęła za siebie, na Syriusza, który najwyraźniej dostał przypływu ambicji, bo starannie kroił jakiś składnik swojego antidotum. Pomimo skupienia, jego ruchy wciąż były leniwe i wykonywane jakby od niechcenia.
- Znasz powiedzenie ‘Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami’? Wierzę, że tak jest właśnie w moim przypadku i jestem z tego dumna.
Lily spojrzała na nią, unosząc zadziornie brew.
- ‘Nie chowaj nienawiści po wieczne czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny’?
Ally uśmiechnęła się kpiąco.
- ‘Zaraz po miłości najsłodsza jest nienawiść’.
- ‘W nienawiści jest strach’.
- ‘Nienawiść i zemsta nie mogą być rodzicielami miłości’.
- ‘Nie ma większej nienawiści, niż nienawiść kobiety do mężczyzny, kochanego wbrew swej woli’
Profesor Slughorn podskoczył na swoim miejscu, w momencie gdy ciszę w lochu przerwał głośny wybuch śmiechu. Spojrzał na winowajczynię całego zdarzenia. Alyssa pochylała się odrobinę do przodu, trzymając za brzuch i próbując stłumić chichot.
- Prze-przepraszam – wydusiła w końcu z siebie i otarła łezki rozbawienia.
Lily przyglądała jej się uważnie, z nieprzeniknioną miną. Ally wyprostowała się i odwzajemniła spojrzenie, ciągle rozweselona.
- ‘Nienawiść jest dobra: gorąca, solidna, pewna – wyszeptała, a jej oczy błyszczały intensywnie, jak wtedy, gdy z zapałem odpowiadała na skomplikowane pytania nauczycieli. – Nienawiść to nie to co miłość; nie można w nią wątpić. Nigdy. Nie znam nic pewniejszego niż nienawiść. To jedyne uczucie, na którym człowiek się nie zawiedzie.’
- Kochani kończymy powoli, zobaczę jak wam idzie – Slughorn wstał ze swojego miejsca i zaczął przechadzać się pośród ławek.
Evans pokręciła tylko głową, jakby z rezygnacją i odrobiną litości. Nie spodobało się to Alyssie. Powróciła do swojego wywaru, miażdżąc płaską stroną noża, mięsiste listki kaktusa kwaskowatego. Obok niej Severus, z zaciętym wyrazem twarzy, kończył już swoją truciznę. Dostrzegła drżenie jego ręki, kiedy dolewał do kociołka nektar pstrokatej pomarańczy. Błyskawicznie, prawie instynktownie, chwyciła z blatu połowę nasiona szarej tykwy i wrzuciła ją do jego wywaru, w momencie kiedy dodatkowa, niepożądana kropla nektaru wpadła do środka. Eliksir zabulgotał i zasyczał, a para buchnęła pod sam sufit.
- Cudowny refleks panno Adams – zagrzmiał Horacy tuż nad ich głowami. – Gdyby szara tykwa nie zneutralizowała zbyt dużej ilości nektaru z pomarańczy, wybuch rozsadziłby połowę zamku. Dziesięć punktów dla Slytherinu. No, wracajcie do pracy – dodał na widok uczniów, przyglądających im się z zaciekawieniem.
- Dzięki – mruknął niechętnie Severus.
- Coś jesteś dzisiaj nieswój Sev – naprawdę, nie mogła sobie darować tej odrobiny złośliwości. – Może słyszałeś coś, czego nie powinieneś? – zdawała sobie sprawę z tego, że był świadkiem jej rozmowy z Lily. Trudno żeby nie, kiedy dzielili razem ławkę.
Snape nie odpowiedział i obrzucił ją tylko lodowatym spojrzeniem.
Jakiś czas później, trucizna Ally była prawie gotowa. A sama Ally wściekła. Nie miała pojęcia dlaczego, bo zrobiła idealnie wszystko co trzeba, ale barwa jej eliksiru, pomimo smolistej czerni, miała w sobie jeszcze szarawe plamy, których nie dało się rozmieszać.
- Kurwa – syknęła pod nosem, jeszcze raz czytając instrukcję.
Severus zajrzał jej przez ramię, a potem z uwagą obejrzał i powąchał zawartość kociołka. Na koniec uśmiechnął się cierpko i spojrzał na nią tryumfalnie.
- Powiesz mi z łaski swojej co jest nie tak? – warknęła, wymachując ze złości chochlą.
- Nie mogę, sama na to wpadnij – spojrzała na niego tak, że westchnął z rezygnacją. – Mówiłaś wcześniej coś w stylu, że nienawiść jest słodka?
Adams naburmuszyła się, ale sekundę później jej twarz rozjaśniło zrozumienie. Uśmiechnęła się szeroko i rzuciła w stronę kredensu. Chwilę pogrzebała w jego wnętrzu, po czym w podskokach wróciła na swoje miejsce, trzymając w dłoni małą, szklaną fiolkę. Odkorkowała ją i wlała do wywaru jedną kroplę, zamieszała, a że rezultat nie zadowolił jej do końca, dodała jeszcze dwie. W końcu eliksir nabrał swojej perfekcyjnie czarnej barwy i bulgotał leniwie na wolnym ogniu, a znad błyszczącej powierzchni unosił się słodkawy zapach. Szklana fiolka, która leżała teraz na blacie, zawierała w sobie zwykły, rozpuszczony cukier.
- Obstawiałem, że użyjesz raczej miąższu jakiegoś owocu, ale to zaburzyłoby konsystencję. Brawo Ally, jestem pod wrażeniem – nawet pochwała w ustach Severusa brzmiała jak zwyczajna kpina. Pomimo to, Alyssa uśmiechnęła się szeroko.
- Siedem lat, a ty ciągle mnie nie doceniasz...


___________________________________




Cytaty występujące w rozdziale:

1. 'Nie kochaj mocno, bo przyjdzie nienawiść. Nie nienawidź mocno, bo przyjdzie miłość.' - Victor Hugo
2. 'Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.' - Carlos Ruiz Zafon
3. ‘Nie chowaj nienawiści po wieczne czasy, ty, który sam nie jesteś wieczny.' - Arystoteles
4. ‘Zaraz po miłości najsłodsza jest nienawiść.' - autor nieznany 
5. ‘W nienawiści jest strach.' - Fryderyk Nietzsche 
6. ‘Nienawiść i zemsta nie mogą być rodzicielami miłości.' - autor nieznany
7. ‘Nie ma większej nienawiści, niż nienawiść kobiety do mężczyzny, kochanego wbrew swej woli.' - Agatha Christie (odrobinę zdeformowany)
8. ‘Nienawiść jest dobra: gorąca, solidna, pewna. Nienawiść to nie to co miłość; nie można w nią wątpić. Nigdy. Nie znam nic pewniejszego niż nienawiść. To jedyne uczucie, na którym człowiek się nie zawiedzie.’ - Eric Emmanuel Schmitt 

Proszę się nie dziwić imponującemu oczytaniu dziewczyn - nawet w Hogwarcie można mieć zajęcia z literatury ;)

Pozdrawiam, buziaki ;3

Szkielet Smoka Panda Graphics