- To szaleństwo – szepcze Severus i wbrew swoim
słowom, uśmiecha się szeroko, kiedy Alyssa zawiązuje mu na twarzy papierową
maseczkę.
*
Mały Gryfon po raz kolejny rozejrzał się po pomieszczeniu, nie mogąc się
przyzwyczaić do wszechogarniającego go chłodu i cierpkości. Pierwszy raz
znajdował się w Pokoju Wspólnym Ślizgonów i w myślach porównywał go do ciepłej
i przytulnej Wieży Gryffindoru. Nie potrafił znaleźć żadnego podobieństwa.
Nawet powietrze tutaj wydawało się cięższe, tak że z trudem oddychał i chciał
się jak najszybciej stąd wydostać. Ale przysłano go z wiadomością i teraz
musiał czekać, aż grupka Ślizgonów, stłoczona wokół niego, skończy wreszcie
szeptaną sprzeczkę i podejmie decyzję.
- Dobra starczy! – warknęła w końcu Roxanne Avery, obrzucając towarzystwo
władczym i stanowczym spojrzeniem. – Nie zachowujmy się jak dzieci.
- Chyba ci życie niemiłe – wymamrotał pod nosem młodszy Black, zerkając na
nią krzywo.
Potem wszyscy, jak jeden mąż, przenieśli spojrzenia na postać siedzącą przy
kominku. Przez myśli Gryfona przemknęło spostrzeżenie, że pomimo rozpalonego
ognia, w pomieszczeniu nie można było wyczuć nawet iskierki ciepła.
Alyssa Adams siedziała na kanapie już od dobrej godziny i starannie, z
maksymalnym skupieniem na twarzy, piłowała swoje długie paznokcie. Każdy
wiedział, że były one dla niej cenniejsze niż życie i w trakcie tej czynności,
nie można jej było przeszkadzać, choćby się waliło i paliło.
- No, to kto spróbuje? – zagadnęła dziarsko Roxanne, a krąg rozmówców
wzdrygnął się automatycznie.
- To twoja decyzja – poinformował ją Regulus, unosząc ręce w obronnym
geście, a reszta poszła w jego ślady. Roxanne przewróciła oczami, a potem jej
spojrzenie zatrzymało się na chłopcu z Gryffindoru.
- Ty – rzuciła, uśmiechając się do niego olśniewająco. To prawda, moc jej
uśmiechu była porażająca, ale Gryfon nie miał zamiaru tracić w zamian życia. –
Daj spokój – Avery chwyciła go za ramię, najwyraźniej zauważając, że próbuje
się wycofać. – Zaprezentuj nam trochę tej sławnej, gryfońskiej odwagi! Poza tym
to ciebie przysłano tutaj z wiadomością, więc przekaż ją w końcu.
- Przecież to zrobiłem – odpowiedział, odrobinę roztrzęsionym głosem
Gryfon. – Powiedziałem wam i to wystarczy, a tak w ogóle, to nawet nie
powinienem tu wchodzić. Sam na sam ze Ślizgonami – dodał, spoglądając na nich
jak na stado dzikich zwierząt, gotowych rozszarpać go na strzępy.
- Są zasady – odezwał się Roger Avery z leniwym uśmieszkiem. – Nie zabija
się posłańca, nawet jeśli przynosi złe wieści.
Roxanne zachichotała lekko, po czym popchnęła Gryfona w stronę kanapy.
Niechętnie ruszył do przodu, odwracając się jeszcze przez ramię i widząc, że
dołącza do niego Melanie Crosser, dziewczyna z jego rocznika. Uśmiechnęła się
do niego pocieszająco, a on od razu poczuł się odrobinę lepiej, bo Melanie
słynęła ze swojej serdeczności. Właściwie to nie wiedział nawet, co robiła w
Slytherinie, bo w przeciwieństwie do swoich znajomych, była miła i ciepła dla
każdego.
- Emmmm... – zaczął nieśmiało, znajdując się w końcu przed Alyssą (ale
zatrzymując w bezpiecznej odległości). – No bo chodzi o to...
Głos zamarł mu w gardle, gdy Adams uniosła na niego spojrzenie. Nie mógłby
opisać go słowami, ale był niemal całkowicie pewny, że posiadał jakieś
złowrogie, uśmiercające moce. Spuścił głowę, niepewnie postępując krok w tył,
ale poczuł ciepłą rękę Melanie na swoim ramieniu.
- Ally – zaczęła spokojnie. Nie dała Alyssie możliwości wybuchnięcia
gniewem, kontynuując szybko – Jamie jest w Skrzydle Szpitalnym.
Wyraz twarzy Alyssy zmienił się w sekundę, z morderczej wściekłości na
szok, a chwilę później na zmartwienie, pomieszane ze złością. Zerwała się z
kanapy, odrzucając na bok pilniczek i wypadła z pomieszczenia, głośno
przeklinając.
Gryfon absolutnie nie miał pojęcia, skąd w niej ten gniew, ale chyba
wolałby się nie zagłębiać w jej pokrętny sposób myślenia. Odetchnął z ulgą,
uśmiechnął się z wdzięcznością do Melanie i skierował do wyjścia, mając
wrażenie, że szata nasiąknęła mu jadowitą atmosferą panującą w tym
pomieszczeniu.
*
Severus zerka na Alysse, czającą się przy
ścianie i wyglądającą ostrożnie za róg korytarza. zaklęcie Bąblogłowy
zniekształca trochę jej twarz, ale nawet mimo tego, doskonale widzi jej
rozbiegane, podekscytowane oczy i ostre, mocno wygięte brwi, które Roxanne
przetransmutowała jej na czas przyjęcia. Severusowym zdaniem, zupełnie jej nie pasują. Adams odwraca się do niego, kiedy
stwierdza, że droga wolna. Niemal w tym samym momencie unoszą różdżki, mierzą
nimi do siebie i rzucają zaklęcie Kameleona. A potem ramie w ramię, unikając
księżycowego światła, by nie pokazały się ich cienie, ruszają korytarzem.
*
Alyssa wpadła do Skrzydła Szpitalnego i przystanęła mimowolnie, na widok
tłoku, który rzadko miewał tu miejsce. Każde łóżko było zajęte, a przez
ciasnotę panującą między nimi, rozpoznała, że Pani Pomfrey musiała doczarować
kolejne.
Pielęgniarka dopadła jej natychmiast po przekroczeniu progu, zaglądając jej
uważnie w twarz i sprawdzając temperaturę czoła.
- Nic mi nie jest – oświadczyła Ally, odchylając się. – Przyszłam zobaczyć
brata.
Pomfrey była wyraźnie niezadowolona, ale widząc upór na jej twarzy, podała
jej papierową maseczkę i wskazała łóżko na końcu sali.
- Tylko nie długo, bo jeszcze też się zarazisz. Jak widzisz, nie potrzeba
mi kolejnego pacjenta – poinformowała ją kobieta, po czym podeszła do jakiejś
dziewczyny, zanoszącej się głośnym kaszlem.
Alyssa z wahaniem spojrzała na maseczkę, ale w końcu zawiązała ją na
twarzy. Ruszyła przejściem między łóżkami, i w końcu stanęła przy tym
zajmowanym przez Jamie’go, odrobinę bojąc się spojrzeć mu w twarz. Gdy jednak
nabrała w końcu tyle odwagi, prawie przewróciła się z ulgi.
- Hej – wycharczał Jamie, uśmiechając się do niej krzywo.
- Nie jesteś chory – wyszeptała Ally, odciągając lekko maskę. Opadła na
materac jego łóżka i westchnęła.
- Nie, nie jestem – odpowiedział, trochę zaskoczony.
- Więc co się stało?
- Znowu miałem ten astmowy atak – wyjaśnił, z lekkim wzruszeniem ramion. –
Ale już jest lepiej.
- Potter ostatnio przesadzał z treningami, co? – wysyczała Adams.
- Nie żeby miało to teraz jakieś znaczenie – wymamrotał Jamie, spuszczając
głowę, ale zaraz poderwał ją z powrotem, patrząc na uśmiechającą się
tryumfalnie Alysse. – Mecz – wyrzucił z siebie, jakby nagle go olśniło.
Rozejrzał się dookoła, po wszystkich chorych, a potem znowu wbił w siostrę
pełne niedowierzania spojrzenie. – Ally, co ty zrobiłaś?
Alyssa nie odpowiedziała, podnosząc się z łóżka i lekko czochrając jego
gęstą czuprynę.
- Odpoczywaj – rzuciła na odchodnym.
Z kamiennym wyrazem twarzy wyszła z pomieszczenia, ale zrobiła tylko kilka
kolejnych kroków na korytarzu, by opaść na parapet i oprzeć czoło o chłodną
szybę. Przymknęła oczy i kolejny raz odetchnęła. Nie mogła powstrzymać
uśmiechu, wykrzywiającego jej wargi.
*
- Nad czym tak myślisz? – pyta cicho
Severus, kiedy siedzą w ciemnej luce za obrazem, bo Filch wałęsa się po
korytarzu. Alyssa milczy już od kilku minut i jest to do niej bardzo
niepodobne, biorąc pod uwagę jej nadchodzący sukces.
- Zastanawiam się, co wypadnie bardziej
wiarygodnie – odpowiada ledwo słyszalnym szeptem, kiedy woźny człapie tuż obok
ich kryjówki i mamrocze coś do swojej kotki. – Jeśli zachoruję jako jedna z
pierwszych, albo nie zachoruję wcale? Co o tym myślisz?
Severus zastanawia się przez chwilę, a w
między czasie człapanie Filcha oddala się, więc zaraz będą mogli bezpiecznie
wyjść na korytarz.
- Obie opcje mają swoje plusy i minusy –
odpowiada w końcu poważnie. – Weź pod uwagę, że rzadko tak naprawdę chorujesz i
jeśli padniesz pierwsza, to będzie trochę dziwne. Ale jeśli nie zachorujesz w
ogóle, to też... a zresztą. Kto wpadłby na pomysł, że to czyjaś sprawka? I
czemu mieliby z tym powiązać ciebie?
- Myślisz? – upewnia się Ally, patrząc
uważnie na Severusa.
Snape potwierdza pomrukiem, a potem
odsłania obraz.
- Najlepiej żebyś zachowywała się
naturalnie. Jak zachorujesz to zachorujesz, a jak nie to nie. Zresztą nie sądzę, żebyś potrzebowała moich zapewnień, jeśli chodzi o jakieś twoje plany.
Alyssa wzrusza ramionami, a kiedy wygramola
się na korytarz, staje dumnie, z rękami na biodrach i toczy władczym wzrokiem
po otoczeniu.
- Czujesz to? – pyta, udając, że zaciąga
się mocno powietrzem. Tak naprawdę, lepiej by tego nie robiła, zresztą ciągle
ma zawiązaną na twarzy maskę. – To zapach mojego zwycięstwa.
*
Alyssa spędziła całkiem przyjemną sobotę, odrabiając wszystkie zaległe
prace domowe, trochę się ucząc i spektakularnie miażdżąc Zabiniego w garkulkowej
bitwie. W czasie posiłków w Wielkiej Sali panował względny spokój, co było
wręcz nienaturalne, ale nic dziwnego, skoro brakowało sporej części uczniów. Co
chwilę ktoś kichał głośno, wydmuchiwał nos, albo zanosił się kaszlem i w tym
samym momencie, w którym Roxanne krzywiła się z obrzydzeniem, Ally próbowała
ukryć uśmiech.
*
Wczesnym wieczorem wracała z biblioteki, gdy w połowie drogi do lochów, natknęła się na znajomą postać. Cam opierał się o ścianę niedaleko klatki
schodowej, wyraźnie na nią czekając. Kiedy zatrzymała się tuż przed nim, uniósł
głowę, ukazując lekki uśmiech, błąkający się po jego wargach.
- No, no – zaczął, podchodząc bliżej i kładąc jej dłonie na ramionach. –
Nie widziałem dzisiaj nawet skrawka miotły. Jestem pod wrażeniem Alysso.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, pochylił się nad nią i złączył ich usta w
krótkim, mocnym pocałunku. Smakował czymś słodkim i jednocześnie cierpkim, a
Ally na myśl przyszła podstawowa własność trucizn, ta o ich zwodniczo
przyjemnym smaku, maskującym prawdziwy jad. Ta cecha zdawała się idealnie
pasować do Cama i uroczego uśmiechu, którym obdarował ją chwilę później. Jego
jasne, przebiegłe oczy błyszczały fanatycznie.
- Do twarzy ci z tryumfem – uszczypnął ją w policzek i odwrócił się,
odchodząc. – Gratulacje – rzucił jeszcze przez ramię, a Alyssa pokręciła z
pobłażaniem głową, uśmiechając się lekko. Nie dziwiła się jego zachowaniu, to
był w końcu Cam i jego się nie definiowało.
*
Odwołują wszystkie maskujące zaklęcia,
które rzucili na siebie w ciągu tej nocy i wchodzą do Pokoju Wspólnego. Jest
opustoszały, wszyscy już dawno poszli spać, choć większość uczniów zwykle
siedzi do późna. Pewnie do łóżek zagonił ich wszystkich Roger, z powodu
jutrzejszego meczu. Zawsze na nich naciska, bo chce, żeby każdy członek drużyny
był w szczytowej formie, wypoczęty i wyspany. Przy okazji obejmuje tym nakazem
również kibiców. Jeszcze nie wie, że tym razem jego wysiłki pójdą na marne.
Alyssa i Severus żegnają się krótkimi skinieniami głowy, gdy stoją w
korytarzyku przed dormitoriami, a potem każde z nich idzie w swoim kierunku,
nie mogąc doczekać się jutra.
*
Niedzielna, pierwsza w tym roku wycieczka do Hogsmeade, nigdy jeszcze nie
przebiegała tak spokojnie. Uczniów, tłoczących się przed wyjściem i
oczekujących, aż Filch sprawdzi ich zgody, była zaledwie garstka, nawet nie
połowa gromady, która zwykle szturmowała wioskę.
Alyssa, okutana od stóp do głów, z wełnianą czapką z bąblem na głowie,
ciepłym szalem i rękawiczkami o dwóch palcach, wędrowała do wioski u boku Roxanne,
odzianej w elegancki, lekki płaszczyk i drżącej z zimna, która jak zwykle
nadkładała dobry wygląd nad względy praktyczne. Lato w tym roku było względnie
ciepłe, ale jesień przyszła bardzo szybko i była wyjątkowo mroźna.
Gdy tylko znalazły się w centrum Hogsmeade, Roxanne natychmiast skierowała
się w stronę Trzech Mioteł, z godnością szczękając zębami.
- Ruchy Ally! – pogoniła przyjaciółkę, otwierając drzwi i oglądając się na
nią przez ramię.
- Zamów też dla mnie, zaraz przyjdę.
Avery w odpowiedzi przewróciła oczami, ale przyzwyczajona do tego, że
Alyssa nie miała w zwyczaju się tłumaczyć, weszła do lokalu.
Adams ruszyła dalej, rozdarta między załatwieniem swoich sprawunków,
odwiedzeniem na chwilę kolegów ze Slytherinu w Świńskim Łbie, albo podążeniem
za bandą pomyleńców z Gryffindoru, która najwyraźniej skradała się w kierunku
Wrzeszczącej Chaty na wzgórzu. Alyssa zaśmiała się cicho, na widok Pettigrew,
starającego się dzielnie podążać za trójką kolegów, ale wyraźnie czującego strach
przed wielką, nawiedzoną posiadłością.
W końcu podjęła instynktowną decyzję, wchodząc do mijanego właśnie
Miodowego Królestwa. Naprawdę, mogłaby w tym miejscu zamieszkać. W średniej
wielkości pomieszczeniu co prawda wiecznie roiło się od klientów, ale to był
tylko drobny mankament, niezauważalny wręcz, przy takiej zniewalającej ilości
najróżniejszych słodyczy i przekąsek. Alyssa zawsze starała się kupić każdego
produktu po trochę, a że rodzajów łakoci była cała masa i nigdy tak naprawdę
nie potrafiła się ograniczyć tylko do kilku sztuk, zwykle traciła w sklepie
większość swojego kieszonkowego.
Tym razem również miała spory problem z asertywnością, dlatego napełniła
paczuszkę różnorodnymi żelkami, dorzuciła do tego kilka gatunków czekolad (w
tym nowość, dziesięcio centymetrowej grubości blok najlepszej mlecznej
czekolady Ciotki Harriet, z esencją z eliksiru uszczęśliwiającego) i starając
się nie patrzeć na resztę półek, uginających się pod ciężarem smakołyków,
ruszyła do kasy. Rzuconym ukradkiem czarem wywołała zamieszanie w szalenie
długiej kolejce, po czym wmanewrowała się na jej przód. Zapłaciła i wyszła ze
sklepu.
Obracając w buzi okrągłego, tęczowego lizaka, zgarniętego z lady jakiemuś
dzieciakowi za nią, udała się aż na obrzeża wioski, na pocztę. Tutaj ruch był
zdecydowanie mniejszy, a i domy wzdłuż ulicy nie były już tak malownicze i
bajkowe.
Poczta w Hogsmeade słynęła ze swojego świetnego zaopatrzenia w sowy
najróżniejszych gatunków, rozmiarów, barw i specjalizacji. Sam budynek jednak
nie wyróżniał się niczym szczególnym, był szary raczej ponury i przeciętny.
Alyssa po wejściu do środka, udała się do kontuaru, za którym siedziała
wyraźnie znudzona czarownica w średnim wieku. Na stanowisku obok, jakaś
staruszka wykłócała się o coś z pracownikiem, a jeszcze dalej, młody czarodziej
wypisywał adres na olbrzymiej paczce i dopytywał, ile będzie musiał dopłacić za
przeprawę między kontynentalną.
- Słucham – wyburczała niewyraźnie czarownica przed Alyssą, mierząc ją
niechętnym wzrokiem.
- Odbiór listu na nazwisko Adams.
- Panienka poczeka – odparła szorstko i udała się na zaplecze, trzaskając z
rozmachem drzwiami.
Wróciła po jakichś dziesięciu minutach, niedelikatnie rzucając paczuszkę na
ladę i zasiadając ciężko, na miękko wyglądającym krześle.
- Panienka podpisze – podsunęła jej dokument, na którym Alyssa nabazgrała
swój niewyraźny podpis, po czym odprawiła ją lekceważącym machnięciem ręki.
Ally obrzuciła kobietę jadowitym spojrzeniem, ale powstrzymała się od
komentarza i po prostu zabrała paczkę, kierując się do wyjścia i udostępniając
miejsce kolejnej osobie.
Przystanęła w cieniu wysokich topól, na skraju wioski, otwierając kopertę i
wyciągając z jej wnętrza dwie małe, wyświechtane książeczki w czarnych,
skórzanych oprawach. Gdy Alyssa pobieżnie przekartkowała jedną z nich, z jej wnętrza wypadł liścik.
Miłej
lektury
–
Bella
Litery układające się w krótką notkę były zamaszyste i krwistoczerwone, a
droga papeteria lśniła pięknym odcieniem srebra. Adams schowała karteczkę z
powrotem, po czym umieściła książki w torebce i odpychając od drzewa,
skierowała się z powrotem w stronę centrum. Przeszła jednak zaledwie kilka
kroków, gdy usłyszała głośny krzyk, a jakaś włochata, ciemna kulka wpadła jej
pod nogi z groźnym sykiem.
- I nie wracaj tu więcej ty żebrająca przybłędo! – wrzasnął brodaty
mężczyzna, w poplamionym krwią fartuchu, rzucając za stworzeniem ostatni kamień
i znikając za drzwiami budynku, który Alyssa zidentyfikowała jako rzeźnię.
Przez otwarte okno dolatywało do niej jeszcze gniewne mamrotanie, zabarwione
sporą ilością soczystych przekleństw i wyklinające żerujące na jego podrobach
szkodniki.
Ally ukucnęła, ostrożnie zbliżając rękę do fuczącego i prychającego
zwierzaka. Po bliższych obserwacjach doszła do wniosku, że był to najbrzydszy
kocur jakiego w życiu widziała. Jego futro było postrzępione i matowe, a w niektórych
miejscach zupełnie go brakowało. Łyse placki odsłaniały zaczerwienioną skórę i
wyraźnie podkreślały wystające kości. Na pierwszy rzut oka widać było, że w
ciągu swojego marnego żywota, kot stoczył już niejeden bój, o czym dobitnie
świadczyły resztki ogona, postrzępione ucho i wyglądające na całkiem świeże,
zadrapanie na oku.
Gdy dłoń Ally była już kilka centymetrów od jego łba, kocur pacnął ją
ostrymi pazurami, zostawiając na jej ręce trzy głębokie rozcięcia. Alyssa
fuknęła na niego, a kot odpowiedział jej tym samym, obnażając ostre zęby i
strosząc grzbiet. Nie marnując więcej czasu, po prostu zgarnęła go za futro i wepchnęła
sobie pod pachę, ignorując jego protesty, w postaci przeraźliwych miauknięć i
dzikiego wierzgania.
- Chodź paskudo, chyba znalazłeś wreszcie odpowiedni dom.
*
- Patrz jaki milutki.
Kocur, od dłuższego już czasu spokojny i nawet mruczący, gdy głaskała do
Alyssa, teraz, twarzą w twarz z Roxanne, ponownie zaczął syczeć i parskać.
Avery podzielała jego niezadowolenie z tego bliskiego spotkania.
- Zabierz to zanim oblezą mnie pchły! – warknęła, odchylając się na krześle
i krzywiąc z obrzydzeniem.
Ally posłała jej oburzone spojrzenie, opadając na miejsce na przeciwko i
przytulając do siebie kota w obronnym geście. W Trzech Miotłach jak zwykle było
tłoczno i duszno, więc szybko pozbyła się zbędnych warstw odzienia, rzucając je
na krzesło obok. Kocur zwinął się w kłębek na jej kolanach, pomrukując
gardłowo.
- Nie można wprowadzać zwierząt do lokalu! – wykrzyknęła zza lady Madame
Rosmerta, piękna czarownica, której wdzięki podziwiał niemalże każdy klient
płci męskiej.
- Spokojnie, jest wytresowany – odparła beztrosko Ally, biorąc łyk
kremowego piwa.
Roxanne prychnęła tylko, powracając do lektury tomiku poezji i automatycznym
ruchem, nawijając na palec kosmyk włosów.
- Rox, zamów mi coś do jedzenia.
- Sama sobie zamów.
- Och, w porządku. Pomyślałam po prostu, że chciałabyś mieć pretekst żeby
podejść do baru, biorąc pod uwagę kto tam siedzi, ale jeśli jednak nie, to sama
pójdę...
Avery zerwała się z miejsca, zanim Alyssa zdążyła dokończyć zdanie i
miażdżąc ją spojrzeniem, podeszła do kontuaru. Oczywiście z największą
skutecznością udawała, że nie dostrzega Remusa Lupina i trójki jego przyjaciół,
wesoło zagadujących Madame Rosmertę, która co chwila chichotała dźwięcznie i
dolewała im piwa na koszt firmy.
Ally rozparła się wygodniej,
obrzucając wzrokiem całą salę. Roxanne oczywiście dorwała dla nich najlepsze
miejsca, w kącie, z odrobiną prywatności i dobrym widokiem na wszystko, co
działo się w pomieszczeniu.
- Nawet mnie nie zauważył – wycedziła Roxanne, chwilę później, stawiając
przed Alyssą talerz z kiełbaskami i kilkoma kromkami chleba z masłem.
Adams skwitowała to milczeniem, puszczając oczko do Remusa,
odprowadzającego Avery wzrokiem. Lupin speszył się wyraźnie i natychmiast
odwrócił z powrotem, wiercąc niespokojnie na swoim stołku barowym. Niczego nieświadoma
Roxanne, dopiła swój napój i ponownie pogrążyła się w lekturze.
Wygłodniały kocur, zwabiony zapachem, poderwał się do siadu, wbijając w uda
Alyssy ostre pazury. Syknęła, posłusznie jednak odkrawając spory kawałek mięsa
i zrzucając mu na podłogę. Kot natychmiast zeskoczył, z gniewnym furczeniem
wgryzając się w posiłek.
- Po co byłaś na poczcie? – zagadnęła w pewnym momencie Roxanne.
- Skąd wiesz, że tam byłam?
- Black mówił, że widział jak tam idziesz – wyjaśniła Avery, z lekkim
wzruszeniem ramion.
- Dostałam paczkę – odparła zdawkowo, z ustami pełnymi chleba. Zrzuciła
kolejny kawałek kiełbasy w momencie, kiedy kocur zaczął niecierpliwie drapać ją
po nodze.
- Dlaczego nie do Hogwartu?
Alyssa przewróciła oczami, nie lubiąc być przesłuchiwaną, ale wiedziała, że
Roxanne pyta o to tylko po to, żeby rozproszyć myśli i skupić się na czymś
innym. Pomimo wieloletniej przyjaźni, nie zdradzały sobie nawzajem wszystkich
swoich sekretów i nie spędzały długich godzin na zwierzeniach. Nie wynikało
to z braku zaufania, a raczej potrzeby, by zachować niektóre sprawy tylko dla
siebie.
- Dumbledore wzmocnił w tym roku zaklęcia ochronne wokół szkoły i istniała
możliwość, że paczka przez nie nie przejdzie. Poza tym mam wrażenie, że
przechwytują sowy... a przynajmniej powinni to robić, biorąc pod uwagę to, co
aktualnie dzieje się w Anglii. Pewnie podejrzewają, że ktoś ze szkoły utrzymuje
kontakt ze Śmierciożercami... a zresztą, nieważne – urwała, widząc kilka
ciekawskich głów, osób siedzących najbliżej, odwracających się w jej stronę.
Wykrzywiła się do nich brzydko, co poskutkowało natychmiastowym powrotem do
wcześniejszych pozycji.
Roxanne zmierzyła ją tylko długim, uważnym spojrzeniem, po czym bez słowa
wróciła do swojej książki. We względnym spokoju Alyssa dokończyła posiłek i
dziewczyny wyszły z Trzech Mioteł, ponownie włączając się do tłumu na głównej
ulicy. Adams chciała wstąpić do papierniczego po kilka rolek pergaminu i nowe
pióro, ale Avery zarządziła, że najpierw musi kupić sobie nowe buty, na poprawę
humoru, więc skierowały się w stronę bocznej uliczki, przy której mieściło się
kilka ekskluzywnych sklepików. Ally owinęła kocura szalem i wcisnęła go do
torby, tak że wystawał z niej tylko jego paskudny pyszczek, z przymkniętymi
ślepiami i wąsami, drgającymi pod wpływem sennego mruczenia.
*
- Dzień dobry Hagridzie – przywitała się grzecznie Alyssa, w momencie gdy
wielki, brodaty mężczyzna otworzył przed nią drzwi swojej chatki.
- Czołem Ally, coś się stało?
Adams w odpowiedzi pokazała mu tobołek z śpiącym w środku kotem. Stworzenie
przebudziło się, gdy Hagrid wziął je na ręce i natychmiast zaniosło się dzikim
sykiem.
- Cholibka, co za złośnik! – rzekł radośnie, gdy kocur próbował rzucić mu
się z pazurami do gardła. – Milutki.
- Prawda?
- Skąd go wytrzasnęłaś?
- Znalazłam w Hogsmeade. Mógłbyś go wyleczyć?
- Nie powinnaś poprosić o to profesora Keetlemburga? – spytał zaczepnie
Hagrid, mrugając do niej wesoło
- Mam wrażenie, że nie bardzo za mną przepada. Zresztą z wzajemnością –
wyjaśniła Ally, krzywiąc się, na samo wspomnienie upierdliwego nauczyciela
opieki nad magicznymi stworzeniami.
- Ano nie dziwota. Słyszałem, że na czwartym roku potrułaś mu wszystkie
gumochłony – rzucił gajowy z udawanym wyrzutem.
- Dziwisz się? – spytała Ally ze śmiechem. – Męczył nas nimi cały semestr,
myślałam, że umrę z nudów!
- Oj tak, dobrze cię rozumiem. Zamiast pokazywać wam takie ciekawe
zwierzątka jak harpie, albo górskie skorpiony... cholibka, gdybym był na jego
miejscu nie pozwoliłbym na takie nudy na moich lekcjach! Ale dobra, co do tego
koteczka... spokojnie zajmę się nim. Myślę, że tak z tydzień będzie zdrów jak
ryba!
- Dziękuję – Alyssa uśmiechnęła się z wdzięcznością i ostatni raz
pogłaskała futrzaka, który pacnął ją w rękę i zmierzył pełnym wyrzutu,
inteligentnym kocim spojrzeniem.
*
Alyssa pada na łóżko i szczelnie owija się
kołdrą. Wsuwa różdżkę pod poduszkę i choć prawdopodobnie z podekscytowania nie
zaśnie jeszcze przez kilka najbliższych godzin, z zadowoleniem wpatruje się w
sufit. Wzdycha z lekkością i przymyka oczy.
*
- Mówiłem, że masz mnie tak nie nazywać! – zniecierpliwił się w końcu
Remus, uderzając Syriusza książką, po czym jak gdyby nigdy nic, wracając do
spokojnej rozmowy z Lily.
- Ale o co ci znowu chodzi?! ‘Remski’ to fajna ksywa! Nie moja wina, że
masz takie nudne imię...
- Odezwał się ‘Syriusz Orion’...
- Ej, masz coś do mnie?!
- Syriuszu na litość Merlina! – interweniowała w końcu Lily, miażdżąc
Blacka wzrokiem. – Idź podręczyć kogoś innego z łaski swojej!
- KOGO?! Wy tu gadacie o jakichś cholernych odkryciach w dziedzinie
transmutacji, Peter znowu obrabia kuchnię, a James uciął sobie drzemkę! Jak go
obudziłem i powiedziałem, że mi się nudzi to mnie wywalił z dormitorium i
zapieczętował drzwi... I CO JA MAM TERAZ BIEDNY POCZĄĆ?! NIKT MNIE NIE CHCE,
NIKT! JESTEM SAMOTNY, OCH TAK BARDZO SAMOTNY... I PRZEZ NIKOGO NIEKOCHANY!
- Och Gryffindorze – westchnęła Evans, opadając na fotel i chowając twarz w
dłoniach. Syriusz natomiast kontynuował swoje dramatyczne lamenty, wczuwając
się w rolę bohatera tragicznego.
- ... IDĘ SIĘ ZABIĆ! SKOŃCZĘ TEN MARNY ŻYWOT... przestań mnie zaczepiać
Remusie, nie mam już dla ciebie czasu... SKACZĄC Z WIEŻY ASTRONOMICZNEJ A ME
SZCZĄTKI... no do cholery jasnej Lupin! A ME SZCZĄTKI POŻRĄ... AAA! Kuźwa nie
szczyp! – Syriusz zszedł w końcu ze stołu, przelotnie kłaniając się,
obserwującym jego wybryki Gryfonom. – No czego?
- Patrz co maaaaam... – Remus załopotał mu przed twarzą Mapą Huncwotów, z
absolutnie niewinnym uśmieszkiem na twarzy.
- Co znowu... – burknął Syriusz, wyrywając mu pergamin i przebiegając po
nim wzrokiem.
- Na błoniach – podpowiedział usłużnie Lupin.
Black wpatrywał się w mapę, marszcząc brwi, ale po chwili jego twarz
rozpogodziła się i spojrzał z aprobatą na przyjaciela.
- Koniec psot – mruknął, stukając różdżką w pergamin i chowając go do
kieszeni spodni. – Dzięki Remski, jednak zasługujesz na to, by przebywać od
czasu do czasu w mojej obecności. Ale nie teraz! Narka Lily – i wypadł z Wieży
Gryffindoru w radosnych pląsach.
*
Syriusz wyszedł z zamkowego dziedzińca i skręcił w stronę parku, idąc jego
brzegiem aż do stóp Zakazanego Lasu. Minął kilka rzędów wiekowych drzew i
zatrzymał się na małej polance. Ponura atmosfera tego miejsca nie robiła nim
najmniejszego wrażenia. W swojej ponad sześcioletniej karierze szkolnego
psotnika zapuszczał się już do lasu niezliczoną ilość razy i to o wiele dalej
niż na kilka metrów.
Black rozejrzał się wokół, bardziej słysząc,
niż widząc, przebywającą tutaj osobę. Gdzieś z góry raz po raz dolatywały do
niego sfrustrowane sapnięcia, albo ciche bluzgi.
- Kurwa – padło w pewnym momencie, na co zachichotał. Sekundę później
niebieski promień minął jego policzek o kilka milimetrów, parząc skórę. –
Salazarze! Black, co ty do cholery tutaj robisz?! Matko... ale mnie
wystraszyłeś.
- Zawsze rzucasz wkoło zaklęciami jak się wystraszysz? – zadrwił Syriusz,
stając pod wielkim drzewem, na którym siedziała Alyssa.
Adams spojrzała na niego z góry, marszcząc gniewnie brwi. Gałąź na której
przycupnęła, znajdowała się kilka dobrych metrów nad ziemią, ale ona zdawała
się tym nie przejmować. Zresztą nic dziwnego, żaden wykwalifikowany gracz quidditcha nie mógł bać się wysokości.
Black oparł się swobodnie o drzewo i zadarł głowę w górę, przyglądając się
jej sceptycznie.
- Czego?
- Co ty tak właściwie odwalasz?
Ally prychnęła, zrywając z gałęzi jakiś bordowy, okrągły owoc średniego
rozmiaru i rzucając go prosto w syriuszowe ręce.
- Bardyńskie wiśnie – wyjaśniała, tonem zarezerwowanym dla małych dzieci
lub umysłowo chorych. – Potrzebuję ich do eliksiru, a ich magiczne działanie
uaktywnia się tylko w pierwszej kwadrze księżyca, tuż po zachodzie słońca, więc
właśnie teraz muszę je pozbierać.
- Co za niecną miksturę znowu warzysz?
- Nie twoja sprawa. Spokojnie, nie otrujesz się – dodała, widząc, że
Syriusz obraca w dłoni owoc, uważnie mu się przyglądając. – Niestety.
Black postanowił zaryzykować i nadgryzł kawałek miękkiej skórki, która
eksplodowała w jego ustach feerią smaków. Z zachwytem ugryzł kolejny kęs i
doszedł do wniosku, że jeszcze nigdy nie jadł tak pysznego owocu. A warto
dodać, że w okresie letnim, pochłaniał maliny i truskawki niemal na kilogramy.
Alyssa, widząc jego urzeczenie, rzuciła mu jeszcze kilka sztuk, celując w jego
głowę, niestety Black popisał się sprawnością ścigającego i wszystkie je
wyłapał.
Po kilkunastu minutach, w czasie których Alyssa napełniała wiklinowy koszyk
zebranymi owocami - i od czasu do czasu zrzucała kilka Syriuszowi, podczas gdy
on pałaszował je z lubością i potem pluł w nią pestkami - w końcu stwierdziła,
że ma już ich dostateczną ilość. Przelewitowała koszyk na ziemię, z dala od
chciwych rąk Blacka.
Syriusz obserwował z zainteresowanie, jak zbliża się do pnia drzewa, a
potem ześlizguje w dół i przystaje na chwilę na gałęzi poniżej. Robiła to z
niedbałą pewnością siebie, która podpadała już pod przesadną arogancję.
- Nie myśl sobie, że cię złapię jak spadniesz – oświadczył kąśliwie
Syriusz, poczuwając się w obowiązku do interwencji.
Alyssa tylko spojrzała na niego z góry, po czym zeszła jeszcze niżej, a
następnie wyprostowała się i wmaszerowała na gałąź, z rozłożonymi szeroko
rękami, stawiając małe kroczki jedna noga za drugą.
- Ej Adams poważnie...
- Czy to nie ty zawsze twierdziłeś, że bez ryzyka nie ma zabawy? – wytknęła
mu Ally, uśmiechając się szeroko i robiąc w tył zwrot, gdy doszła już do części
gałęzi która była niemal zbyt cienka by utrzymać ciężar jej ciała.
- Zabawa, a samobójcze przechadzki kilka metrów nad ziemią to jednak co
innego.
- Skoro tak twierdzisz – wzruszyła ramionami, przebierając wystawionymi w
powietrze dłońmi.
Syriusz wciągnął głośno powietrze, gdy zachwiała się gwałtownie, ale ona
tylko wybuchnęła śmiechem, odzyskując równowagę i patrząc na niego z
politowaniem.
- Adams, bo zaraz sam cię ściągnę – rzekł poważnie.
Ally przewróciła oczami, ale ruszyła z powrotem w stronę grubego pnia. Cień
złośliwego uśmiechu wciąż błąkał się po jej wargach, gdy jedna z ustawionych
ostrożnie stóp, zsunęła się ze śliskiego fragmentu i Alyssa runęła w dół z
cichym, zaskoczonym okrzykiem.
Syriusz błyskawicznie sięgnął do kieszeni, jak na złość nie znajdując w
niej różdżki. Zmełł w ustach przekleństwo, rzucając się do przodu, z paskudny przeczuciem,
że nie zdąży.
I miał rację, ale najwyraźniej Adams nie okazała się być damą w opałach,
wpadającą w jego objęcia. Zatrzymała się nagle tuż nad ziemią, wisząc
bezwładnie w powietrzu i kurczowo ściskając różdżkę. Obydwoje zamarli na sekundę,
zbyt zaskoczeni żeby odetchnąć z ulgą. W końcu Alyssa odwołała zaklęcie,
lądując na twardym podłożu z przeciągłym ‘au’. Podniosła się do pozycji
stojącej, rozmasowując dół pleców i pospiesznie maskując odczuwany jeszcze
chwilę wcześniej strach.
- Próbowałam się przemienić, ale najwyraźniej z marnym skutkiem – rzuciła niefrasobliwie,
odgarniając z twarzy włosy.
- Przybrać postać animagiczną w powietrzu, chwilę przed rozbiciem się o
ziemię, co to dla ciebie. Jesteś przecież taka zdolna – syknął Syriusz,
podchodząc bliżej i patrząc na nią chłodno.
Adams odwracała się właśnie po swój koszyk, ale zatrzymała się w połowie
ruchu, wzdychając ciężko i z wyrzutem.
- Co znowu? – spytała wojowniczo.
- Pominę wyliczanie każdej kości, którą mogłaś połamać z racji swojego
kretyńskiego zachowania, ale... – Syriusz urwał gwałtownie, gdy Alyssa stanęła
tuż przed nim i delikatnym gestem odgarnęła włosy, które wymknęły się z jego
nieporządnego kucyka. Początkowo myślał, że to tylko kolejny sposób, na
odwrócenie jego uwagi, choć niezupełnie w jej stylu. W spojrzeniu Ally było
jednak tyle skupienia i powagi, że musiało chodzić o coś innego. I skojarzył o
co dokładnie, gdy jednym palcem, z przesadną ostrożnością, pogładziła
powierzchnię gładkiej, czarnej obręczy, tkwiącej w jego uchu powyżej chrząstki.
- Pamiętam jak w trzeciej klasie zrobiłeś sobie ten kolczyk – szepnęła, dziwnie
stłumionym głosem. Była tak blisko, że Syriusz czuł jej ciepły, regularny
oddech na twarzy i nagle zdał sobie sprawę, że ciężko mu się skupić. – Przez
jakieś dwa miesiące bujałeś się po szkole w spiętych włosach, a te wszystkie cizie,
z jakiegoś powodu oddające ci cześć, podziwiały twoją niezrównaną urodę i
buntowniczą naturę - po chwili dopiero dotarło do niego, że pomimo uwagi,
poświęcanej obręczy, mówi o drugim kolczyku, srebrnym kółeczku, z zawieszką
imitującą kieł, w płatku jego ucha. Wyglądała na spiętą, ale spokojną, a
Syriusz rzadko miał okazję oglądać ją taką w swoim towarzystwie.
Ostatni raz przejechała palcem po ozdóbce, odsuwając szybko rękę, jakby
jego powierzchnia zaczęła ją nagle parzyć.
- To tutaj, prawda? – zapytała, patrząc na niego z uwagą i postępując kilka
kroków w tył. Syriusz uśmiechnął się ponuro, potwierdzając jej
przypuszczenia. Wiedział dokładnie, jakie obrazy przelatywały jej teraz przed oczami.
*
Alyssa wzruszyła ramionami, wykrzywiając złośliwie usta i w końcu podnosząc
z ziemi koszyk. Za sprawą jej niedbałego zachowania, całe napięcie, odczuwalne
chwilę wcześniej, całkowicie się ulotniło. Choć patrząc teraz na Blacka, nie
mogła przestać przypominać sobie jego pobladłej, zakrwawionej twarzy i drżenia
jej ręki, ściskającej różdżkę, gdy uświadomiła sobie, co właściwie zrobiła.
- Nie żebyś sobie na to wtedy nie zasłużył – oświadczyła z przekonaniem,
którego tak naprawdę wcale nie odczuwała.
- Adams – odparł z rezygnacją Syriusz – sprawiłaś, że praktycznie ogłuchłem
na kilka dni i do teraz mam lekkie problemy ze słuchem. Jestem pewien, że
czymkolwiek ci wtedy zawiniłem, nie wymagało aż takiej zemsty.
Ally prychnęła, wymijając go i wchodząc miedzy drzewa, prowadzące na skraj
Zakazanego Lasu.
- W sumie sama nie pamiętam szczegółów, ale znając ciebie, było tego warte –
w tym momencie niewypowiedzianą ulgę sprawiał jej fakt, że Black szedł za nią i
nie widział jej twarzy. Miała wrażenie, że siła z jaką zaciskała szczęki zaraz
pokruszy jej zęby.
Syriusz zrównał z nią kroku, gdy wyszli na zalane światłem księżyca błonie.
Kątem oka widziała, jak w zamyśleniu przesuwa palcem po kolczyku, tkwiącym
dokładnie w tym samym miejscu, w które kilka miesięcy wcześniej uderzyło
zaklęcie Alyssy, prawie rozrywając jego ucho na pół.
Pochwycił jej spojrzenie, a ona, pragnąc wyrwać się z tej dziwnej, pełnej goryczy
pętli wspomnień, przewróciła oczami, bagatelizując całą sprawę.
*
Black uśmiechnął się lekko, jakby dokładnie takiego zachowania się po niej
spodziewał. W pamięci jednak całkiem wyraźnie słyszał jej zdławiony głos, jednocześnie
wściekły, ale na samą siebie, pełen wyrzutów i smutku, kiedy w środku nocy,
stała nad jego łóżkiem w Skrzydle Szpitalnym, i przepraszała go, będąc
przekonaną, że śpi.
W milczeniu dotarli w końcu do stóp zamku i po otwarciu drzwi zaklęciem,
wślizgnęli się do środka. Było już grubo po ciszy nocnej i Syriusz przeklinał
się w duchu, za nie zabranie peleryny niewidki, bo po ostatnim wybryku Huncwotów,
Filch był wyjątkowo zdeterminowany, by ich na czymś przyłapać i porządnie
ukarać.
Alysse dzieliło jeszcze kilka metrów, od wstąpienia w bezpieczny mrok
lochów, gdy z bocznego korytarza dobiegł ich odgłos kroków i przytłumionych
głosów. Syriusz, który szybciej zorientował się w sytuacji, chwycił Adams za rękaw
i pociągnął ją do zacienionej wnęki, z której mieli dobry widok na salę
wejściową, będąc jednocześnie niewidocznymi dla postronnych.
Z korytarza, prowadzącego do kuchni i Pokoju Wspólnego Hufflepufu, wyszło kilku
Puchonów, w zmierzwionych czuprynach, krzywo zawiązanych szlafrokach i
kapciach. Wyraźnie widać było, że ich sen został gwałtownie przerwany i niektórzy
jeszcze nie do końca oprzytomnieli. Gdy weszli w krąg księżycowego światła,
padającego przez wysokie okna, Syriusz zauważył, że prowadzą między sobą
bezwładną sylwetkę, a idący na przedzie prefekt pogania ich, mamrocząc coś o
wysokiej gorączce i utratach przytomności.
Kilka chwil później zniknęli z jego pola widzenia, wspinając się na schody
i kierując najwyraźniej do Skrzydła Szpitalnego. Syriusz odwrócił się do
Alyssy, ciekawy jej reakcji na to niecodzienne widowisko, ale wyraz jej twarzy
skutecznie go uciszył, zanim zdążył się chociaż odezwać. Adams była przerażona,
nieporównywalnie bardziej niż podczas upadku z drzewa, a jej szeroko otwarte
oczy patrzyły w ślad za Puchonami, jakby nie zauważyła jeszcze, że już dawno
nie ma ich w pobliżu.
- Adams?
Ally jakby się ocknęła i spojrzała na Syriusza spłoszona, po czym wyminęła
go i zniknęła w lochach. Black, nie zastanawiając się długo, ruszył za nią,
doganiając ją szybko i zatrzymując silnym uściskiem na ramieniu. Alyssa
wyszarpnęła się prawie natychmiast, jednak nie kontynuowała ucieczki i
spojrzała na niego przez ramię.
- Czego? – warknęła drżącym głosem.
- Co jest? To był Leonard, prawda? – kontynuował, gdy nie odpowiedziała. Na
dźwięk imienia przyjaciela, po jej twarzy przemknął grymas, którego Syriusz nie
był w stanie zinterpretować. – Martwisz się, bo prowadzili go do Pomfrey? –
drążył dalej, nie uzyskawszy z jej strony żadnej zadowalającej reakcji. –
Wielka mi sprawa, tylu ludzi ostatnio choruje, a on jest w tym kierunku
wybitnie uzdolniony. Zresztą sama o tym wiesz, Jamie mówił, że byłaś u niego w
szpitalu i że... – Syriusz urwał, czując niemalże, jak coś zaskakuje w jego
umyśle i po chwili zastanowienia jego usta wykrzywił szyderczy, pewny siebie
uśmieszek.
- Co? – mruknęła Alyssa, brzmiąc prawie na... zestresowaną.
- Wczoraj miał być mecz, prawda? – zagadnął Syriusz, niskim i mruczącym
głosem, a Adams mimowolnie postąpiła krok w tył. – Mecz w którym nie mogłaś
brać udziału i zupełnie nie potrafiłaś się z tym pogodzić. Ta paczka od
Harrisona... Wiedziałem że planujesz coś z tym zrobić, litości, w innym wypadku
nie byłabyś sobą. Twój ojciec ogląda każdy mecz z trybun, nie? A ty nie znosisz
go rozczarowywać... uwierz mi, wiem coś o tym.
Plecy Alyssy uderzyły już o zimną, kamienną ścianę, ale Black nie przestał
się do niej zbliżać, z leniwym uśmiechem i wyraźnym podekscytowaniem. Nachylił
się w jej stronę, opierając rękę nad jej głową i niewątpliwie czerpiąc
niewysłowioną satysfakcję z tej sytuacji.
- To było całkiem sprytne, przyznaję. Ale tak już przecież masz, jesteś
taką... Ślizgonką. Nigdy nie działasz bez dokładnego przemyślenia sprawy,
opracowujesz plan, a potem plan zapasowy, a potem zapasowy zapasowego. Jest tylko
jeden, poważny problem – oddech Syriusz zostawiał gęsią skórkę na szyi Alyssy,
a ona chyba pierwszy raz w życiu, wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana,
nie potrafiąc wydobyć z siebie głosu. Black nie mógł wyjść z podziwu nad siłą
wyrzutów sumienia. – Nie zastanawiasz się nad konsekwencjami. Nigdy! Merlinie,
jesteś taka krótkowzroczna, trzeba podstawić ci coś pod sam nos, żebyś raczyła
to zauważyć. Nie myślisz nad tym, czy twoje wielkie plany nie wyrządzą szkód
twoim najbliższym... A Dahlbergh... poważnie? Ktoś kichnie w promieniu
kilometra od niego, a on już jest obłożnie chory! I wiedziałaś o tym! Jak
mogłaś tego nie przewidzieć? A może już cię to nie obchodzi?
Gwałtowne pchnięcie sprawiło, że Syriusz musiał postąpić kilka kroków w
tył, by odzyskać równowagę. Alyssa stała pod ścianą, z ciągle uniesioną ręką,
przyspieszonym oddechem i płonącym spojrzeniem. Wydawało się, że wreszcie
odzyskała rezon, choć coś w jej nerwowej, zdesperowanej postawie było
niepokojące. Black wyraźnie widział, jak drży jej dłoń, w próbie
powstrzymania się od sięgnięcia po różdżkę.
- Black, jestem w szoku – zaszydziła, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby. –
Jesteś pewien, że Tiara Przydziału umieściła cię w odpowiednim domu? Jesteś
takim... Ślizgonem – ostatni wyraz wyrzuciła z siebie jak obelgę, precyzyjnie
trafiając w czuły punkt Syriusza. - Nie wtrącaj się nigdy więcej.
Odwróciła się na pięcie, z impetem zarzucając długim warkoczem swoich
magicznie odrodzonych włosów i szybkim krokiem zagłębiła się w mrok korytarza,
kierując się z stronę lochów Slytherinu.
*
Pokój Wspólny o tej godzinie był cichy i zupełnie opustoszały. Tylko w
kominku dogasał szmaragdowy, nie dający ciepła płomień. Alyssa opadła na swoją
kanapę, przygryzając wargę do krwi i czując, jak wszystkie te gwałtowne emocje,
których doznała na wiadomość o pobycie Jamie’go w Skrzydle Szpitalnym, teraz, w
obliczu faktycznej choroby Leonarda, potęgują się i zalewają ją potężną falą.
To jej wina.
*
Wychodząc rano z dormitorium, Alyssa
słyszy podniesione głosy. Zdaje jej się, że rozpoznaje jeden z nich, gniewnie wyrzucający z siebie słownictwo, niegodne jego statusu społecznego. I ma rację,
kiedy wchodzi do Pokoju Wspólnego i zastaje w nim sporą grupę ożywionych
uczniów, w tym wyraźnie wściekłego Rogera, stojących przed tablicą ogłoszeń. Avery
zauważa ją prawie natychmiast i przekleństwa giną w jego ustach, gdy zdaje
sobie w końcu sprawę, co tak naprawdę oznacza nowe oświadczenie. Tłum uczniów
rozstępuje się, gdy podchodzi do tablicy i spokojnie czyta wiadomość,
nakreśloną wyraźnymi, rzucającymi się w oczy czerwonymi literami. Alyssa
uśmiecha się i odwraca do Rogera.
- Mecz między Gryffindorem a Slytherinem został
zawieszony do odwołania, z powodu epidemii grypy – mówi spokojnie, a on
odwzajemnia jej uśmiech.
Wygrała.
_______________________________________
Siemanko :3
Oto przed wami najdłuższy rozdział ever, mający aż 16 stron. Po prawdzie chciałam pisać dłuższe notki, ale nie aż takie, bo sama wolę jak rozdziały są krótsze. Mogłam go podzielić na części, ale to mijałoby się z celem, następnym razem postaram się ograniczyć :)
Ostatnio przejrzałam poprzednie posty, zrobiłam w końcu porządne akapity i popoprawiałam błędy, ale pewnie nie wszystkie.
Mam nadzieję, że pierwszy miesiąc szkoły minął wam w miarę znośnie!
Naprawdę mile widziane wszelkie opinie, nawet te najkrótsze.
Pozdrawiam, buziaki ♥