- Stary, zachowujesz się jak psychol.
Syriusz przeniósł wzrok na James’a, a gdy
zdał sobie sprawę o co chodzi, parsknął śmiechem. Natychmiast został zgromiony
surowym spojrzeniem pani Pince, ale nie przejmując się tym, powrócił do
bazgrania po marginesie swojego pergaminu. Na jego szczycie, jakieś pół godziny
wcześniej, zapisał tytuł wypracowania i na razie tylko na tyle było go stać.
Czwartkowego wieczoru nie miał zupełnie głowy do transmutacji.
- Zamiast się na nią gapić, to idź pogadać –
doradził mu James, jednocześnie ukradkowo rzucając zaklęcie swędzenia na puchonkę, siedzącą kilka stolików dalej. Dziewczyna co chwilę odkładała pióro,
by podrapać się intensywnie po jakiejś części ciała, a jej sąsiad zerkał na nią
krzywo, pewnie w obawie, że się czymś zarazi.
Syriusz ponownie zerknął na Alysse, siedzącą
po drugiej stronie biblioteki. Pochylała się nad gęsto zapisanym pergaminem,
zawzięcie skrobiąc piórem i przerzucając kartki grubych ksiąg, rozłożonych na
całej powierzchni stolika. Miała ten charakterystyczny, skupiony wyraz twarzy,
z przygryzioną wargą i zmarszczonymi brwiami.
- Proszę cię. Jakbym teraz jej przeszkodził,
to pewnie byłaby gotowa zadźgać mnie piórem na miejscu – odparł Black.
Zrezygnowany, zwinął swój zwój i położył głowę na blacie.
- Też racja...
- Nie myślałeś kiedyś, żeby porozmawiać z nią
na poważnie? – z drugiego końca stołu odezwał się głos Remusa. Odgradzała go od
nich wielka sterta książek, bo najwyraźniej Lupinowi sprzyjała wena do pisania
nużącego wypracowania i zgromadził już pokaźny stos pomocy naukowych.
- To znaczy? – spytał leniwie Syriusz,
rozciągając się na krześle i sadowiąc wygodniej.
- No wiesz, może zamiast zachowywać się jak
gówniarz i na każdym kroku wdawać się z nią w bezsensowne kłótnie, to
podszedłbyś do tego jak ktoś zrównoważony i poważny?
- Masz na myśli siebie, Luniczku? – Syriusz
zrobił wyłom w dzielącym ich murze i spojrzał z wyższością na Remusa. – Czy mam
ci przypomnieć, kto podczas ostatniej pełn...
- Mam na myśli to... – wszedł mu w słowo
chłopak, odrobinę za głośno, czym ściągnął na siebie gniewne fukniecie bibliotekarki
– że może wiesz... powiedziałbyś jej co czujesz? Jak możesz oczekiwać
czegokolwiek, skoro ciągle dajesz jej nowe powody do nienawiści, która jej
zdaniem jest odwzajemniana?
- Proszę cię! – żachnął się ponownie Syriusz.
– Przecież już jej to kiedyś mówiłem!
- Niby kied... – wypowiedź zaskoczonego Remusa
przerwał cichy rechot Pottera.
- Siri skarbie, chyba nie masz na myśli tych
eliksirów w piątej klasie?
- A i owszem mój drogi! – odparł dumny z
siebie Black.
- Dobra, przypomnijcie mi z łaski swojej, kiedy zdobyłeś się na to wyznanie...
- Panowie proszę o spokój, bo w końcu
zarobicie szlaban! – donośny głos Slughorna przebił się przez gwar uczniowskich
głosów i opary wydobywające się z kociołków.
James, upomniany już na tej lekcji bodajże po
raz piąty, zajął w końcu swoje miejsce, ze zrezygnowaniem chowając różdżkę do
kieszeni. Syriusz z miną obrażonego pięciolatka usiadł
obok, szturchając Pottera między żebra korzeniem sykwobulwy.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać, James natychmiast
zdzielił go po głowie swoim podręcznikiem. Zaczęli się przepychać i rzucać w
siebie najróżniejszymi ingrediencjami.
Na dzisiejszych zajęciach zajmowali się
warzeniem eliksiru, który podczas przygotowywania wytwarzał niesamowite ilości
pary, więc wszyscy uczniowie byli zgrzani, a widoczność w lochu była prawie
zerowa, przez unoszące się dookoła, białe obłoki. Przez większość lekcji James
i Syriusz skradali się wśród oparów i po kryjomu dorzucali różnych składników do
kociołków, co przeważnie kończyło się widowiskową reakcją chemiczną. Kiedy
zostali na tym przyłapani, zaczęli prostym zaklęciem zagęszczać parę, ale gdy
jej ilość stała się dusząca, musieli i tego zaprzestać. W końcu Syriusz wpadł
na kreatywny pomysł rysowania po białych oparach jak po kartce i szybko w
powietrzu powstało kilka kolorowych, nieprzyzwoitych i dość koślawych rysunków.
W końcu, nawet słynący ze swej cierpliwości
Horacy nie wytrzymał i odjął im po pięć punktów. Przerwał ich małą bójkę
w momencie kiedy James miał zamiar rozetrzeć na twarzy Syriusza przygnite
pomidory albańskie i rozsadził ich po dwóch różnych stronach klasy.
- Alysso pamiętaj, że przychodzisz dzisiaj do
mnie żeby porozmawiać o twojej przyszłej karierze zawodowej – rzekł Slughorn,
podchodząc do pierwszej ławki. Ally siedziała obok Severusa, a miejsce po jego
drugiej stronie zajmowała Lily. Snape oderwał się od rozmowy z nią, kiedy
usłyszał o czym mówi profesor.
- Przecież ja już wiem co chcę robić,
niepotrzebne mi te pana ulotki... – Adams machnęła lekceważąco ręką, nawet nie
podnosząc na niego wzroku.
- A mianowicie?
- Będę grała w Quidditcha! – oświadczyła, z
rzadko spotykanym u siebie zapałem. Siedzący w równoległej ławce Syriusz, parsknął śmiechem, za co zgromiła go wzrokiem.
- To niezbyt przyszłościowy zawód, nie
sądzisz? Wystarczy byle kontuzja żeby stracić pracę. Nie wspominając już o tym,
że gracze Qudditcha mają góra po trzydzieści lat, więc co potem? Musisz mieć
jakąś alternatywę, więc zapraszam dzisiaj do siebie, porozmawiamy o twoich
mocnych stronach i pomogę ci wybrać dobry zawód. O taki Severus na przykład,
wcale mnie nie zaskoczył twierdząc, że chce w przyszłości zostać nauczycielem
eliksirów w Hogwarcie. Już się nie mogę doczekać emerytury i nie będę się
musiał zamartwiać o przyszłość młodzieży, mając takiego godnego następcę...
– Slughorn oddalił się powoli i zaczął przechadzać po lochu, zaglądając w
kociołki innych uczniów.
- Warzyciel dręczyciel... już współczuję moim
dzieciom w przyszłości – oświadczył Syriusz, a James, który nie wiadomo kiedy, ponownie pojawił się obok niego, zarechotał głośno.
- Nie czarujmy się Black, która będzie na
tyle głupia żeby chcieć się z tobą rozmnażać? – spytała
kąśliwie Alyssa.
- Och uwierz skarbie, znalazłoby się kilka
kandydatek.
- Chyba ślepych, głuchych i bez nóg.
- Co do tego mają inwalidki? – wtrącił się
James, prawie leżąc na blacie ławki.
- Nie mogłyby uciekać.
- Zapomniałaś dodać łysych, bo na moje oko,
nie wpisujesz się w żadną z poprzednich kategorii –
Syriusz nawiązywał do jej nowej fryzury, wygolonego boku.
- A co ja mam z tym wspólnego?
- No niewiele. Oprócz faktu, że mam zamiar
w przyszłości cię poślubić – odparł natychmiast Black, emanując
niesamowitą ilością niezachwianej pewności siebie.
Alyssa wytrzeszczyła oczy i przez chwilę
wyglądała, jakby nie wiedziała czy ma się śmiać czy czymś w niego rzucić. A że
wybór był trudny, w końcu zrobiła obie te rzeczy jednocześnie.
- Ach, z tej lekcji pamiętam tylko fantazyjne,
różowe genitalia, pływające nad głową Slughorna – oświadczył w końcu Remus, gdy
James i Syriusz dokończyli swoją opowieść, przekrzykując się nawzajem,
przerywając sobie, dopowiadając, ubarwiając i koloryzując. Od jakiegoś czasu i
mniej więcej połowy historii, rozmawiali na korytarzu bo pani Pince wyrzuciła
ich z biblioteki za zbyt głośne zachowanie.
- Żałuj. Co najmniej godna zapamiętania była
jeszcze bitwa na żabi skrzek, pomiędzy Łapcią a Adams – odparł rozchichotany
James. – No, a biorąc pod uwagę, że z niej jest całkiem niezły ścigający, raz
czy dwa trafiła mu do gęby i...
- Dobra stary, myślę, że wystarczy tych
wspominek na dzisiaj – przerwał mu Syriusz, pstrykając go w okulary.
- I to twoim zdaniem było wyznanie miłosne? –
spytał Remus, opierając się o ścianę. James przysiadł na parapecie, spoglądając
z utęsknieniem na widoczne za oknem boisko do Quidditcha. Pomimo strug deszczu,
drużyna Slytherinu miała właśnie trening. Widział zamazane, zielone plamy
śmigające wysoko w powietrzu.
- A nie? – obruszył się Syriusz, krążąc obok
nich z rękami w kieszeniach.
- A nie. Wyznanie miłosne charakteryzuje się
tym, że cóż... wyznaje miłość. A ty tylko poinformowałeś ją o swoich planach na
przyszłość, albo marzeniach jak kto woli. Które, sądząc po reakcji, nie bardzo
przypadły jej do gustu.
- Czepiasz się – burknął Black. – I skończ
się wymądrzać. Nie cierpię kiedy zaczynasz gadać tym mcgonagallowym tonem.
- On ci tylko próbuje uświadomić twoją
tragiczną sytuację, stary – wtrącił James.
- Dobra, jak chcecie. Mówcie swoje, a ja będę
robił swoje i zobaczymy czyja taktyka okaże się skuteczniejsza.
- Znaczy... Moja, polegająca na poważniej
rozmowie, zachowywaniu się jak ktoś normalny i okazywaniu swoich uczuć w
cywilizowany sposób...
- Kontra twoja, czyli wyzwiska, zaczepki,
kłótnie i pojedynki... Taaak, ciekawe czyja taktyka brzmi sensowniej – dokończył
za Remusa James.
- Jeśli mnie pamięć nie myli, to sam nie
byłeś do końca poważny i cywilizowany, kiedy próbowałeś poderwać Evans, co
cwaniaku?
- Stare dzieje – odparł wymijająco Potter.
- Dobra, goń się.
- To mnie łap.
Ale Syriusz stracił już zainteresowanie
rozmówcami, bo drzwi biblioteki właśnie się otwarły i wyszła z nich Alyssa, w
towarzystwie Roxanne i Severusa. Cała trójka obładowana była książkami. Siódmy
rok w Hogwarcie bez wątpienia należał do najbardziej wymagających i prawie
każdy wieczór od początku roku, wypełniała uczniom nauka i prace domowe.
Ślizgoni nie zwrócili na nich uwagi, pewnie
przez to, że pochłonięci byli rozmową i mieli właśnie skręcić w klatkę schodową
kilka metrów przed oknem przy którym przystanęli Huncwoci. Gdyby zauważyli ich
wcześniej, Alyssa i Severus bez wątpienia nie mogliby się oprzeć kilku
złośliwym uwagom. Ale zaczęli właśnie schodzić po schodach, tyłem do nich, a
różdżka jakimś tajemniczym sposobem pojawiła się w dłoni Syriusza. Przysiągłby,
że jeszcze sekundę wcześniej spoczywała bezpiecznie w kieszeni jego szaty. W
każdym razie nie zamierzał oponować, wymamrotał pod nosem zaklęcie, delikatnie
podrywając różdżkę do góry.
Niewidzialna siła pociągnęła mocno Alysse za
włosy, wydobywając z gardła dziewczyny zaskoczony krzyk. Sekundę później
dziwaczne mrowienie przebiegło przez jej ręce i bezwolnie rozprostowała je,
wypuszczając z objęć książki. Trzy stare tomiszcza stoczyły się ze schodów, z
głośnym łoskotem, rozsiewając dookoła kurz i powyrywane kartki. Ten czwarty,
najgrubszy, uderzył stojącego niżej Severusa w ramię, finalnie lądując na jego
stopie. Snape zaklął pod nosem, zbladł i prawie upuścił własne książki. Roxanne
stała spokojnie na półpiętrze, z łagodnym uśmiechem i rozbawieniem, malującym
się w oczach. Gdyby Alyssa nie była właśnie w trakcie napadu złości, z
pewnością błyskawicznie wychwyciłaby jej spojrzenia, rzucane od czasu do czasu
w stronę opierającego się leniwie o ścianę Remusa.
- Black – warknęła Adams, kierując się w jego
stronę.
- Hm?
- To była próba samobójcza?
- Nie, czemu?
- Bo zaraz zginiesz.
Alyssa jeśli się postarała, wyglądała
naprawdę przerażająco. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że była o pół głowy niższa
od Blacka. Nawet z potarganymi, jakby po śnie włosami i odbiciem pióra na
policzku. Nawet ze spadającą z ramion szatą i krzywo zapiętą koszulą.
Teraz Alyssa starała się bardzo, więc groźnie
zmrużone oczy, różdżka w ręku i jej wiecznie spiłowane na kształt szponów
paznokcie, nadrabiały wszystkie braki.
*
Ally siedziała na dziedzińcu, opatulona
szczelnie płaszczem i zaczytana w książce. Uczniowie korzystali z ostatnich
letnich dni tego roku i w czasie przerwy wylęgli tłumnie na podwórze. W
chłonięciu lekkich promieni słońca nie przeszkadzał im nawet przybierający na
sile wiatr.
Na parapecie koło Adams siedziała Roxanne,
wystawiając twarz do ciepła. Wyglądała jakby miała jej do powiedzenia coś
ważnego, a Ally z doświadczenia nie poganiała przyjaciółki, czekając cierpliwie
aż sama będzie gotowa by zacząć. Kończyła właśnie kolejną stronę, gdy Avery
zdecydowała się odezwać.
- Wiieeeeesz – mruknęła, przeciągając leniwie
samogłoski – rozmawiałam wczoraj wieczorem z Pchełką.
Alyssa cichym burknięciem dała jej do
zrozumienia, że przyswoiła informację i czeka na ciąg dalszy. Roxanne jednak
nie kontynuowała.
- I jak tam z ojcem? Dowiedziałaś się, czy
faktycznie zdradza twoją mamę? – spytała w końcu Ally.
Roxanne od jakiegoś czasu podejrzewała ojca o
romans i nakazała zbadać tą sprawę swojej prywatnej skrzatce domowej – Pchełce.
Dostała ją na swoje pierwsze urodziny i wbrew rodzinnej tradycji, traktowała
jak swoją przyjaciółkę. Pchełka zawsze się o nią troszczyła, gdy ojciec
wyraźnie faworyzował Rogera, a matka zajęta była brylowaniem wśród znajomych.
Avery wymamrotała jakieś przekleństwo.
- Nie wiem. Pchełka niby nie widziała, żeby
robił coś podejrzanego, albo znikał w dziwnych okolicznościach, ale mam takie
wrażenie... A zresztą, nie o to mi teraz chodzi. Mówiła też, że w ostatni
weekend nasi rodzice spotkali się na kawie.
Ręka Ally zastygła, z kartką, przerzuconą do
połowy. Uniosła wzrok na Roxanne.
- I?
Usta blondynki wygięły się w perfidnym
uśmiechu, zupełnie do niej niepasującym.
- Chcieli porozmawiać, no wiesz...
- Rox – warknęła Adams, czując że ta rozmowa
coraz bardziej bawi przyjaciółkę.
- Och nie spinaj się tak, przecież domyślasz
się o co chodzi – odparła niefrasobliwie Roxanne. – Chcieli wiedzieć, czy twoi
rodzice podjęli już decyzję co do twojego małżeństwa z Rogerem.
- I co oni na to? – wycedziła Ally przez
zaciśnięte zęby, zatrzaskując głośno książkę.
- To czego mogłaś się spodziewać.
Powiedzieli, że nie mają nic przeciwko twojemu związkowi z Rogerem, ale jeśli
to będzie twoja własna decyzja, bo oni nie będą cię do niczego zmuszać, a
zwłaszcza do czegoś tak poważnego jak małżeństwo – trajkotała Avery, widząc jak
z każdym jej słowem Alyssa wyraźnie się rozluźnia.
W końcu odetchnęła głęboko i z zadowoleniem
oparła głowę o kamienny mur.
- Nie rozumiem twojej rekcji. Nawet jeśli
twoi rodzice zgodziliby się na zaplanowane małżeństwo, ty byś tego nie zrobiła.
I po co te nerwy?
- Przecież wiesz, że moja odmowa nie byłaby
brana pod uwagę. A ja i tak bym się nie dała tak przedmiotowo potraktować i w
końcu, w najlepszym wypadku, dostałabym dożywotni zakaz na utrzymywanie
kontaktu z członkami rodziny Avery. To byłoby strasznie kłopotliwie, biorąc pod
uwagę, że jednak kumplujemy się od dzieciństwa.
- Hm. Ta, chyba masz rację. W końcu ojciec
nie znosi jak ktoś mu się przeciwstawia, a jeśli robi to kobieta, to już w ogóle.
- Zawsze był z niego strasznie szowinistyczny
dupek. A ty? Nie masz nic przeciwko twojemu małżeństwu z Zabinim?
- Nie, mam to gdzieś. Związek z nim to tylko
wypełnienie oczekiwań rodziny, nic się przez to nie zmieni w moim życiu. Nie
pokocham go nagle tylko dlatego, że ktoś mi kazał. A to, że on tak szalenie
kocha mnie, wszystko ułatwia.
Alyssa zaśmiała się cicho w odpowiedzi.
Roxanne ze swoim promiennym wyglądem mogła uchodzić za uosobienie serdeczności
i czasami faktycznie tak było. Ale jeśli chodziło o pewne sprawy, Avery
potrafiła być niesamowicie egoistyczna i wyrachowana.
*
- ... nie narzekaj już, zawsze mogłaś trafić
gorzej.
- Może masz rację... Taki Pettigrew na
przykład trafił na Filcha, więc skrycie mu współczuje. Miesiąc sprzątania
zamku... dobra, faktycznie mam lepiej.
William uniósł głowę, znak sprawdzanego
wypracowania i uśmiechnął się lekko do Alyssy.
- Więc może zaczęłabyś robić to po co cię tu
oddelegowano...?
Adams zsunęła się z parapetu w gabinecie
profesora obrony przed czarną magią i odstawiła pusty kubek po herbacie na
komodę. McGonagall w końcu przydzieliła pechowej dziesiątce miesięczne
szlabany. Każdemu z nich wyznaczyła nauczyciela (lub w przypadku Filcha, po
prostu pracownika szkoły), któremu przez te cztery tygodnie mieli pomagać w
jego obowiązkach. Dla niektórych nie był to sprawiedliwy układ. Ten kto trafił
przykładowo na Slughorna mógł poszczycić się luzem i swobodą, ale z drugiej
strony taki nieszczęśliwy Pettigrew, będzie pewnie musiał no kolanach polerować
podłogi zamku, własną szczoteczką do zębów.
- No dobraa.,. – wyburczała, siadając na
przeciwko niego przy stole i po swojemu podwijając pod siebie nogi.
Sięgnęła po jedną z prac ze sporego stosika
uczniowskich wypocin. Już po kilku linijkach straciła cierpliwość i odchyliła
głowę do tyłu, z ciężkim westchnięciem.
- Serrio? Jakiś trzecioklasista napisał, że
druzgotki to wróżki, które można spotkać nocą w lesie. Spełniające życzenia.
Naprawdę? Czego ty uczysz te dzieci?
- Nie nadawałabyś się na nauczycielkę –
stwierdził karcąco William, choć jego oczy jak zwykle błyszczały wesoło. –
Trochę wyrozumiałości, nie wszyscy muszą być orłami z każdego przedmiotu.
- Traktuję to jako ukryty komplement –
poinformowała go Alyssa, wracając do przeglądania pracy.
- Zupełnie niesłusznie – odparł z uśmiechem
profesor.
Pracowali chwilę w skupieniu, a pomieszczenie
wypełniał szelest kartek, skrobanie piór i cicha melodia wypływająca z
gramofonu ustawionego w kącie.
- To już za cztery dni – odezwał się w pewnym
momencie Blake.
- Co? – spytała Adams, nie podnosząc wzroku
znad wypracowania.
- Mecz między Gryffindorem a Slytherinem.
Jesteś przygotowana na obserwowanie go z trybun?
- Nie.
Alyssa wyprostowała
się, a ku zaskoczeniu profesora jej twarz zdobił szeroki uśmiech. Rzadko
widywał ją tak zadowoloną i ożywioną, tym bardziej że okoliczności do tego nie
sprzyjały.
_____________________________
Kolejny w miarę długi rozdział, aż się sama dziwię 8D
W każdym bądź razie kończą mi się rozdziały w zapasie, a wena ostatnio nie sprzyja, więc... trochę dupa ;__; mam tylko nadzieję, że nie wywoła to jakichś mega opóźnień i w końcu uda mi się coś sensownego napisać.
Pozdrawiam, buziaki ;3