Bierzesz mnie za rękę, a ja pytam kim jestem.
Naucz mnie walczyć, a ja pokażę Ci jak wygrywać.
Beth Crowley - Warrior
Kiedy
następnego dnia Roxanne weszła do Wielkiej Sali, zamarła zaraz po przekroczeniu
jej progu, dokładnie w tym samym momencie, co kroczący obok niej brat. Jeśli
istniała jakaś tajemna, mistyczna więź pomiędzy bliźniakami, to na pewno
istniała między rodzeństwem Avery. Roxanne już dawno przyzwyczaiła się do tego,
że często wykonują jakieś czynności w tym samym czasie, znają na wzajem swoje
nastroje i potrafią odgadywać myśli. W tej chwili nawet powód ich zdziwienia
był ten sam - zasiadał swobodnie za stołem Ślizgonów, w niemalże opustoszałej
jeszcze jadalni.
Roxanne, w
przeciwieństwie do swojej przyjaciółki, mogła poszczycić się wyjątkową
spostrzegawczością. Jeden rzut oka wystarczył, by oceniła stan Alyssy, tak
odbiegający od jej codziennej prezencji. Dziewczyna zajmowała swoje stałe
miejsce, mniej więcej po środku stołu, czytając książkę opartą o dzban z
dyniowym sokiem. Jej włosy były gładkie i starannie zaplecione w długiego
warkocza, a każda część ubioru znajdowała się na swoim miejscu i prezentowała
się bardzo schludnie. Wyglądała na świeżą i wypoczętą. Roxanne
automatycznie przyspieszyła i dopadła przyjaciółki w kilka sekund. Tuż za sobą
wyczuła obecność Roger'a.
- Ally! -
wypaliła, marszcząc brwi ze zmartwieniem. - Wszystko w porządku?
Adams uniosła
na nią zdziwiony wzrok, leniwym gestem przewracając stronę w książce.
Przypatrywała jej się przez chwilę spokojnie, podpierając głowę na zwiniętej
pięści i zmieniając założenie nóg z lewej na prawą.
- Oczywiście
- odparła w końcu, kołysząc do połowy opróżnioną filiżanką. Roxanne wiedziała,
że w środku znajduje się zielona herbata, parzona dokładnie cztery i pół
minuty, z dodatkiem trzech łyżeczek cukru, połowy kieliszka mleka i pięcioma
kroplami soku z cytryny. Już dawno zauważyła, że jej skrupulatność w dodawaniu
składników nie przekłada się tylko na eliksiry - Dlaczego miałoby nie być?
Siadający na
przeciwko niej Roger rozejrzał się wymownie po Wielkiej Sali, w której
znajdowało się na razie tylko kilkunastu uczniów. Godzina była jeszcze bardzo
wczesna.
- No wiesz...
- zaczął, metodycznym ruchem rozsmarowując masło na toście. Nie przestał,
dopóki nie pokrył go całkowicie, idealnie równomierną warstwą. - Nie jesteś
raczej rannym ptaszkiem. Najwcześniej na śniadaniu pojawiasz się kiedy trzy
czwarte sali już wyjdzie, a najpóźniej, kiedy cała reszta twierdzi, że to już
obiad.
Alyssa
wzruszyła ramionami, upijając łyk swojej herbaty z wyraźną lubością. Roxanne
wolała na to nie patrzeć, sama tolerowała tylko mocną, czarną kawę, której z
kolei nie cierpiała Adams. Napełniła duży kubek, taki sam podała Rogerowi i
zaciągnęła się aromatycznym zapachem.
- Czemu
wstałaś tak wcześnie? - rzuciła swobodnie, wsypując musli do owsianki.
- Nie mogłam
spać - odparła Ally w podobnym tonie, ponownie wzruszając ramionami. Sięgnęła
ręką, by odgarnąć włosy za ucho, zapominając najwyraźniej, że tego dnia nie
opadają jej zwykłą, potarganą chmarą na twarz i ramiona, a są dokładnie spięte.
Udała, że chodziło jej o podrapanie się po karku i wykrzywiła lekko dolną
wargę. Roxanne znała na pamięć wszystkie jej gesty i wiedziała co oznaczają. -
Poza tym byłam głodna - wyglądała, jakby chciała dodać coś jeszcze, ale szybko
się rozmyśliła. Kolejny raz wzruszyła ramionami, krzywiąc się zaraz, jakby
zirytowana własnym zachowaniem.
Roxanne wlała
do miski jogurt naturalny, patrząc wymownie na talerz przed Alyssą. Był
idealnie czysty. Adams odwróciła lekko głowę, niemo odmawiając konfrontacji i
przyglądając się uczniom, wchodzącym coraz tłoczniej do Wielkiej Sali. Stoły
błyskawicznie zaczęły się wypełniać różnorodnymi, parującymi daniami.
- Ally -
zaczęła miękko Roxanne.
- Och,
uwielbiam surówkę marchewkową! - Adams porwała miskę, która właśnie pojawiła
się w zasięgu jej dłoni i nałożyła na talerz porządną porcję surówki. Wetknęła
do buzi kopiastą łyżkę, patrząc wyzywająco na Roxanne.
- Nieważne -
mruknęła po chwili Avery, razem z owsianką mląc w ustach przekleństwo.
Już kilka
minut później, większość miejsc była pozajmowana i salę wypełnił codzienny,
poranny gwar. Alyssa była pośród Ślizgonów duszą towarzystwa, brała udział w
kilku rozmowach na raz, śmiała się głośno i żartowała. Roxanne za to milczała,
skupiając się na swoim posiłku i wyjątkowo nietypowym zachowaniu przyjaciółki.
W pewnym momencie, gwałtownie gestykulując, Alyssa strąciła z talerza widelec.
Schyliła się po niego niedbale, a uśmiech ani na sekundę nie zszedł jej z
twarzy. Roxanne była coraz bardziej zaniepokojona - Alyssa nie miała w zwyczaju
robić rzeczy, które jej zdaniem, marnowały tylko potrzebną energię. Zwykła
mawiać, że i tak nie mam jej sporo na co dzień, więc dlaczego nagle trawiłaby
ją na niepotrzebne wymachy rękami i skłony po zbędny sztuciec? Te myśli
naprowadziły wzrok Roxanne ponownie na talerz, ciągle stojący przed Alyssą.
Znajdująca się na nim surówka przypominała teraz bardziej pomarańczową papkę,
rozgniecioną i posiekaną na drobne kawałeczki. Objętościowo jednak, już na
pierwszy rzut oka widać było, że nie ubyło jej prawie nic.
Nawet jeśli
Roxanne miałaby zamiar poruszać ten temat przy stole pełnym Ślizgonów, w
głośniej Wielkiej Sali, to i tak nie dostałaby na to szansy, bo chwilę później
ponad gwar uczniowskich głosów przedarł się szum setek skrzydeł. Alyssa
westchnęła, na widok chmary różnobarwnych sów, krążących nad ich głowami w
poszukiwaniu adresatów.
- Hej, to twoja
pierwsza sowia poczta w tym roku, nie? - spytał Zabini, zajmujący miejsce obok
Roxanne.
Alyssa
potwierdziła skinieniem, nie odrywając wzroku od sklepienia. Roxanne rozumiała
jej zachwyt, bo nawet jeśli była świadkiem dostarczania listów codziennie,
widok takiej ilości ptaków, mieszających się barw i głośny trzepot skrzydeł,
ciągle robił na niej jakieś tam wrażenie. Więc co dopiero na Alyssie, która
zwykle wstawała zbyt późno, by zdążyć na pocztę.
Roxanne
poczuła lekkie ukłucie w palec i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że obserwuje
Adams z uwagą. Szybko przeniosła spojrzenie na stojącą obok jej miski, wyraźnie
niecierpliwiącą się sowę. Była to pospolita płomykówka, ściskająca w dziobie
nowy numer Proroka Codziennego. Roxanne wsunęła należną zapłatę do skórzanego
woreczka, a sowa natychmiast odleciała.
W tym punkcie
posiłku rozmowy zazwyczaj cichły, bo każdy pogrążał się w ponurej lekturze
nowości ze świata czarodziejów. Ci, którzy wytrwale prowadzili statystyki ludzi
zamordowanych, zaginionych lub przechodzących na stronę Czarnego Pana, mieli
zwykle w tym momencie pełne ręce roboty.
Martwa cisza
zapadła na kilka minut, w trakcie których uczniowie przeglądali pierwszą
stronę, na której znajdowały się co ważniejsze wydarzenia i lista nazwisk nowych
ofiar Śmierciożerców.
- Umarł ktoś
kogo znamy? - rzucił Tod, siląc się na niefrasobliwy ton i zaglądając do gazety
ponad ramieniem Roxanne.
Alyssa
siorbnęła głośno, ze swojej kolejny raz napełnionej filiżanki, gdzieś niedaleko
zaczęto szeptać, komuś spadła książka. A potem od ścian Wielkiej Sali odbił się
echem przeraźliwy pisk. Od stołu Puchonów zerwała się jakaś dziewczyna,
ściskając w dłoniach pomiętą gazetę i jednocześnie szarpiąc się za włosy. Nie
przestając wrzeszczeć, wybiegła z jadalni, a jej głos stopniowo cichł, w miarę
jak oddalała się od parteru. Po sali przebiegła fala szeptów i każdy wyglądał
na w jakimś stopniu przejętego. Nie ważne czy na ich obliczach malował się
przestrach, politowanie, lub zwykłe zainteresowanie, zawsze była to jakaś
reakcja. Roxanne odchyliła gazetę, zerkając ukradkiem na Alyssę. Nie drgnął ani
jeden mięsień jej twarzy, która przez chwilę wydawała się być wykuta z
kamienia. A potem Alyssa wstała, podnosząc swoją książkę, torbę i wychodząc z
Wielkiej Sali.
*
Podczas
przerwy obiadowej korytarze Hogwartu zawsze były niemożliwie zatłoczone.
Uczniowie wypadali z klas i szturmem brali schody, by jak najszybciej znaleźć
się w jadalni, zaspokoić głód, rozluźnić się między męczącymi lekcjami, bądź po
prostu spokojnie porozmawiać.
Alyssa
nienawidziła tych momentów, kiedy musiała przepychać się między uczniami, bez
możliwości na zaczerpnięcie głębszego oddechu, oblegana z każdej strony. To
między innymi dlatego lubiła przemierzać szkołę ze swoimi rosłymi ślizgońskimi
kolegami - bez problemu potrafili utorować sobie wygodne przejście.
Ale tym razem
nie było ich w pobliżu, a Alyssa znajdowała się w samym sercu, najbardziej
zatłoczonego o tej porze korytarza. Od czasu do czasu przed oczami migała jej
złocista czupryna Roxanne, a za sobą ciągnęła psioczącego Severusa. Energicznie
pracowała łokciami, w krytycznych momentach pomagając sobie również
paznokciami, lub nawet kopniakami.
- Bydło...
cholerny zwierzyniec - słyszała nad uchem warczenie Snape'a.
Biedny
Severus nigdy nie nauczył się do końca panować nad swoimi długimi kończynami.
Jego ruchy były sztywne i niezgrabne, często się potykał, przeważnie o własne
nogi i nie potrafił sobie radzić z napierającym zewsząd tłumem. Alyssa w takich
momentach silnie chwytała jego rękaw i lawirowała między uczniami, ciągnąc go
za sobą.
Choć czasami
nie starczało jej cierpliwości, by dotrzeć do Wielkiej Sali, bez urządzenia
wcześniej jakiejś rozróby. Tak było na przykład w tym przypadku, bo gdy jej
stopa została któryś raz z kolei boleśnie zmiażdżona i na dodatek oberwała po
głowie ciężką książką (co z tego, że prawdopodobnie niechcący), sięgnęła w
końcu po różdżkę. Już dawno
powinnam to zrobić... pomyślała,
przerywając na chwilę mamrotanie litanii o treści 'nienawidzę was wszystkich'.
A potem rzuciła zaklęcie, a gęsty tłum rozstąpił się przed nią, jak Morze
Czerwone przed biblijnym Mojżeszem, w książce, do której przeczytania zmusiła
ją kiedyś Roxanne.
Alyssa
uśmiechnęła się do siebie szeroko, po części w powodu własnego wygórowanego
porównania, a po części na widok zdezorientowanych i wściekłych twarzy uczniów,
którzy powpadali z impetem na ściany. Głównym powodem jej zadowolenia była
jednak swoboda i wolna przestrzeń, która otoczyła ją nagle, w momencie, w
którym myślała już, że zaraz zostanie stratowana. Zwykle nie wzdrygała się
jakoś specjalnie na cudzy dotyk, ale w takich momentach, z twarzą w czyichś
plecach, kończynami zaplątanymi w inne kończyny, otoczona nadmiarem ciał,
zapachów i osób, miała ochotę krzyczeć.
- Z drogi -
warknęła na jakiegoś uczniaka, który podnosił się właśnie z podłogi.
W tłumie
zaszumiało z oburzenia, a wrogie spojrzenia śledziły każdy jej swobodny krok.
Alyssa nie zwracała uwagi na ciche skargi, ale do jej uszu doszedł jeden,
wyraźny szept.
-
Śmierciożerczyni.
Adams
zatrzymała się i odwróciła lekko w prawo, stając twarzą w twarz z jakąś
dziewczyną. Błyskawicznie rozpoznała w niej Puchonkę ze śniadania. Była niska i
pulchna, miała kędzierzawe włosy i przeciętną urodę. Stanowiła podręcznikowy
przykład osoby, z której można by się wyśmiewać, co prawdopodobnie robiła
kiedyś Alyssa ze znajomymi.
Ally nie
odezwała się, ale coś w jej wzroku najwyraźniej kazało Puchonce kontynuować.
- Słyszałaś -
rzuciła butnie, z twarzą rumianą ze złości. Jeszcze chwilę wcześniej była
śmiertelnie blada, i drżąca, ale wściekłość najwyraźniej dodała jej odwagi.
Alyssa domyślała się, co takiego mogła wyczytać rano w gazecie - jej potargane
włosy odstawały na wszystkie strony, usta dygotały, a szeroko otwarte,
pociemniałe z rozpaczy oczy zdawały się zapaść głębiej w czaszkę. -
Przechadzasz się korytarzami jak jakaś królowa, nie zwracasz uwagi na
cierpienie innych, a przecież wszyscy wiemy, kim jesteś naprawdę! - jej
głos był niewyraźny i urywany, z trudem dobierała słowa.
To był
pierwszy raz, kiedy jakiś zmaltretowany uczeń (Puchon!) postawił się jej, na
dodatek publicznie. Alyssa nie bardzo wiedziała, co powinna w tym momencie
zrobić, ale ta sytuacja wydawała jej się w jakiś sposób zabawna. Jej usta
rozciągnęły się w uśmiechu, co najwyraźniej jeszcze bardziej rozwścieczyło
Puchonkę.
- Co ty...
Bawi cię to? Jak ty... jak w ogóle śmiesz?! - Dziewczyna zapowietrzyła się z oburzenia,
ale szybko jej przeszło i zaczęła wykrzykiwać w stronę Alyssy jedno oskarżenie
po drugim, łamiącym się, histerycznym głosem. - Ślizgoni..! Wszyscy Ślizgoni to
bezduszne potwory, zasługujecie na śmierć tysiąc razy bardziej niż wasze
niewinne ofiary! Mój braciszek... co on wam zrobił?! Dlaczego go zabiliście?!
Śmierciożercy...
Łzy skapywały
z jej policzków na szatę i wyglądała, jakby z rozpaczy zupełnie postradała
zmysły. Koleżanki z Hufflepufu próbowały ją powstrzymać, ale wyrwała się im,
ignorując wszystkie prośby i ostrzeżenia, jakby w ogóle ich nie słyszała.
-
Śmierciożerca, śmierciożerca... - syczała, łapiąc Alyssę za lewe ramię, w
momencie gdy ta chciała się odwrócić i odejść. - Pokaż wszystkim co kryjesz pod
rękawem! - Ally odskoczyła w tył z głośnym warknięciem, gdy tylko poczuła na
ręce dotyk jej pulchnych dłoni.
Puchonka
wzięła to najwyraźniej za potwierdzenie swoich mrocznych domysłów, bo jej twarz
rozjaśniła się, gdy wskazała na Alyssę palcem.
- Aha! -
wrzasnęła w uniesieniu. - Morderczyni!
Po jej
słowach w ciągle zatłoczonym korytarzu zapadła głucha cisza. Przerwał ją świst
i suchy trzask, gdy dłoń Alyssy gwałtownie spotkała się z policzkiem
dziewczyny. Jej głowa odskoczyła na bok i tam już została, a na bladej skórze
szybko zaczął formować się jaskrawo czerwony ślad. Z zamglonych oczu Puchonki
przestały cieknąć łzy i trwała w tej pozycji, z rozchylonymi w zdziwieniu
ustami. Alyssa odwróciła się na pięcie i odeszła. Nie musiała już rzucać
żadnych zaklęć, by uczniowie na korytarzu rozstępowali się przed nią ze
strachem.
*
Wielką Salę
wypełniały głośne, ożywiony rozmowy, gdy wreszcie do niej weszła, prawie pod
koniec posiłku. Na jej widok uczniowie zamilkli tylko na moment, a już kilka
sekund później, nowo powstały gwar stał się jeszcze donośniejszy. Alyssa
wykrzywiła się brzydko, mijając próg i czując na sobie niezliczoną ilość
spojrzeń.
- Gdzie jest
Cam? - spytała pierwszego z brzegu Krukona, nie przejmując się jego przerażonym
spojrzeniem.
Chłopiec
skinął głową na stół Gryffindoru, a patrząc w tamtą stronę, Alyssa na własnym
przykładzie pojęła istotę powiedzenia, że nóż otwiera się komuś w kieszeni.
Ruszyła przed siebie, zatrzymując się tuż nad Harrisonem, pogrążonym w rozmowie
z jej bratem. Położyła dłoń na jego ramieniu i nachyliła nad nim, czując jak
drgnął zaskoczony. A Cam przecież nigdy nie dawał się podejść od tyłu, trzeba
było się naprawdę wysilić, żeby choć odrobinę go zdziwić.
- Harrison -
syknęła mu do ucha, wbijając ostrzegawczo paznokcie w ramię.
Jamie urwał w
pół zdania, patrząc na siostrę z lekką konsternacją. Ally zignorowała go,
skupiając całą uwagę na profilu twarzy Cama i pojawiającym się na nim,
ironicznym uśmieszku.
- Alyssa
skarbie, jak miło. Czemu zawdzięczam tę przyjemność?
- Musimy
porozmawiać.
- Jeśli
jeszcze nie zauważyłaś, jestem aktualnie zajęty.
- To przestań
być.
Cam zaśmiał
się chrapliwie, a było w tym dźwięku coś takiego, że Alyssa puściła go i
odsunęła się o krok, uważnie obserwując.
- Przykro mi,
ale to nie działa w ten sposób księżniczko. Ty chcesz się spotkać, jak ustalam
czas, w porządku?
Adams
zazgrzytała zębami i spiorunowała go wzrokiem, ale niewiele wskórała. W końcu z
ciężkim westchnięciem skinęła głową.
- Cudownie. Widzisz,
jak chcesz to potrafisz współpracować. - Cam sięgnął po swoją torbę, wyjął z
jej wnętrza niewielki kawałek pergaminu i pióro i nabazgrał coś na kolanie.
Potem zgniótł świstek i wsunął go w dłoń Alyssy, uśmiechając się przy tym
czarująco. - A jeśli jeszcze nie udało mi się poprawić twojego humorku, to może
zauważysz wreszcie kto wrócił do szkoły..?
Adams
pobieżnie rozejrzała się wokół, ale nie widząc nikogo interesującego, ponownie
spojrzała na Harrisona, trochę niezrozumiale a trochę podejrzliwie. Cam
pokręcił głową z politowaniem, chwycił Alyssę za podbródek i odwrócił jej głowę
we właściwym kierunku. Czuł pod palcami jak jej twarz się wygięła, gdy wargi
rozciągnął uśmiech.
- Proszę,
proszę... - wymruczała cicho, poluźniając jego uścisk i odchodząc, nie
zaszczyciwszy go więcej spojrzeniem.
- Wow, a
szykowałem się na kazanie - oznajmił konspiracyjnym szeptem Jamie.
Cam w
odpowiedzi, wzruszył skromnie ramionami.
- Dora
kochanie! - zaszczebiotała Alyssa, podchodząc do osoby siedzącej kilka miejsc
dalej. - Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo się stęskniłam!
- A uwierz,
wyobrażam. - Padła chłodna odpowiedź. - Bo pewnie mniej więcej tyle ile ja za
tobą.
Dorcas
Meadowes podniosła się powoli ze swojego miejsca pomiędzy Syriuszem a Lily i
odwróciła w stronę Alyssy. Grube, czarne loki, których po cichu Adams zawsze
jej zazdrościła, zafalowały delikatnie, końcówkami sięgając niemal pasa. Gdy
Dorcas odgarnęła z twarzy długą i bujną grzywkę, Ally cofnęła się o krok.
- Na Merlina
Meadowes, co ci się stało?! - pisnęła przerażona, a twarz Dorcas wykrzywiła się
w zdziwieniu. - To smocza ospa pozostawia takie blizny?! - Delektowała się
skonsternowano-wystraszoną miną Gryfonki kilka długich sekund, a potem,
powstrzymując śmiech, oznajmiła obojętnie - a nie. To twój nos.
Dorcas
przewróciła oczami, chociaż widać było, że jednocześnie odetchnęła z ulgą.
Kolejny raz poprawiła grzywkę, co było jej stałym nawykiem, powtarzanym niemal
bez przerwy. W rzeczywistości na jej twarzy nie widniały żadne pozostałości po
chorobie, przez którą spóźniła się na swój ostatni rok w Hogwarcie. Dorcas była
posiadaczką silnie zarysowanych kości policzkowych, wydatnego nosa i chłodnych,
ciemnych oczu. Zdaniem wielu należała do ścisłej czołówki najładniejszych dziewczyn
w szkole, ale Ally, patrząc na nią, widziała tylko zbyt dużą ilość czarnej
konturówki do oczu i grube, przerażająco wygięte brwi, na punkcie których
właścicielka miała niemal taką samą obsesję, co Alyssa na punkcie swoich
paznokci. Znając tę cechę jej charakteru, Adams oczywiście już wielokrotnie
przeprowadzała szturm na tę część twarzy Gryfonki - z próbą podpalenia i
transmutowaniem w krzaczastą mono-brew włącznie.
- Adams -
fuknęła Meadowes, zakładając ręce na piersi. - Zabawna jak zwykle, no boki
zrywać. - A potem trzepnęła lekko w głowę Syriusza, który faktycznie chichotał
rozbawiony.
Dorcas miała
jakąś taką kocią urodę. Alyssa nie wiedziała do końca, czy chodzi o kształt
oczu, wąski podbródek, czy lśniące włosy. Wystarczyło, żeby przeinaczała jej
nazwisko na 'Meowdowes' i zaczarowywała jej rzeczy tak, by miauczały
przeraźliwie, za każdym razem gdy ich dotknie. I choć Alyssa uwielbiała koty -
ba! sama się nawet w jednego zamieniała - to Dorcas Meowdowes nie cierpiała z
całego serca. Z wzajemnością zresztą.
Wymieniły
jeszcze kilka pozornie przyjaznych, jadowitych uwag, mierząc się wrogimi
spojrzeniami, ale wreszcie Adams znudziła się ta zabawa.
- No nic,
muszę już lecieć. Dobrze, że wróciłaś, Dory. Chyba już ci starczy tego
wylegiwania się... - Utkwiła znaczące spojrzenie w brzuchu Meadowes, na co ta
szczelniej zakryła się szatami, wykrzywiając się gniewnie. Jej blade policzki
powlekły lekkie rumieńce. Adams zaśmiała się pod nosem, widząc, że trafiła w
czuły punkt. - Do zobaczenia na boisku - rzuciła, mijając Gryfonkę i kierując
się do wyjścia z Wielkiej Sali, odprowadzana uważnym spojrzeniem skutecznie
ignorowanego Syriusza.
*
Alyssa stała
na dziedzińcu, pozwalając, by porywisty wiatr tarmosił jej płaszcz, wyrywał
kosmyki włosów z warkocza, rzucając jej je w twarz i boleśnie smagał po
odkrytych częściach ciała. Nad jej głową zbierało się coraz więcej ciężkich,
burzowych chmur, zmieniających wczesne popołudnie w ponury zmrok.
- Ally?
Alyssa
wzdrygnęła się, wyrwana z zadumy. Spojrzała w dół, na swą zaciśniętą dłoń, w
której trzymała kartkę od Cama. Schowała ją z powrotem do kieszeni, czując
znajome uczucie niespokojnego oczekiwania, pojawiającego za każdym razem, gdy
nadchodziły kluczowe momenty jakiegoś jej planu. Nie potrafiła nawet dłużej
silić się na zrelaksowany spokój, z którym obnosiła się przez większość dnia.
- Ally? Co ty
tu robisz?
Alyssa
podniosła wzrok, dostrzegając podchodzącego do niej profesora Blake'a.
Uśmiechał się przyjaźnie, jak to miał w zwyczaju, ale był też wyraźnie
zaniepokojony.
- Nie
powinien mieć pan teraz zajęć? - spytała, zdziwiona jego widokiem na podwórku,
w samym środku godziny lekcyjnej.
- Wygląda na
to, że większość mojej klasy jest chora, więc odwołali mi lekcje - wyjaśnił,
przystając obok niej i wzruszając ramionami. - A co z tobą? Nieobecny
nauczyciel?
- Nie, mam
transmutacje.
- No właśnie
widzę. - Blake uśmiechnął się lekko, wyraźnie rozbawiony. W jego policzkach,
jak zwykle pokrytych krótkim zarostem, pojawiły się głębokie dołki. Cierpliwie
czekał aż rozwinie temat, przyglądając jej się ciepłym wzrokiem i najwyraźniej
nic sobie nie robiąc z przeciągającego się milczenia.
- McGonagall
wyrzuciła mnie z klasy - oznajmiła w końcu Alyssa, spod przymrużonych powiek
uważnie obserwując jego reakcję. Przez chwilę wyglądał, jakby z trudem
powstrzymywał parsknięcie.
- Dlaczego?
Alyssa
westchnęła, przenosząc wzrok na zasnute chmurami niebo. Wyglądało, jakby lada
moment miało z niego lunąć.
- Bo
przyszłam na lekcję w mugolskim dresie - wyjaśniła cicho, nie patrząc na
profesora. - A kiedy kazała mi doprowadzić się do porządku, transmutowałam go w
pidżamę. - Pierwsze krople deszczu spadły na ziemię, przy akompaniamencie
dźwięcznego śmiechu Blake'a.
- Dlaczego to
zrobiłaś? - spytał po chwili, poważniejąc. Wpatrywał się w nią wyczekująco,
nawet kiedy machnęła niedbale ręką, pragnąc zbyć ten temat. - Rano na obronie
byłaś ubrana w szkolne szaty.
- Tak -
potwierdziła Alyssa, by powiedzieć cokolwiek.
- Masz
zabawną skłonność podejmowania nierozsądnych zachowań, gdy w otoczeniu zaczyna
panować spokój, prawda Ally? - Adams przeniosła na niego zdziwione
spojrzenie, czując jak deszcz spływa strugami po jej twarzy. - Albo inaczej.
Przejawiasz trochę destrukcyjne zapędy, psując coś, kiedy zaczynasz się czuć
zwodniczo dobrze. I nawet nie próbuj kolejny raz wzruszyć ramionami, nadwyrężysz
je w końcu.
Wreszcie
Alyssa uśmiechnęła się lekko, narzucając na przemoczoną głowę kaptur. Gdzieś
nad nimi niebo przecięła błyskawica, a chwilę później ciszę przerwał donośny
grzmot.
- Tylko mi
nie mów, że studiowałeś psychologię.
- Nie mówię.
Chociaż to prawda.
Adams
parsknęła krótkim śmiechem, w zasadzie nie bardzo się dziwiąc. William Blake i
ten jego ciepły, serdeczny sposób bycia, mieli w sobie coś takiego, co
sprawiało, że chciało się im zdradzić swoje najskrytsze sekrety. Na Alyssę jego
obecność wpływała dziwnie kojąco. Dlatego bez chwili wahania zgodziła się, gdy
profesor zaproponował jej filiżankę ciepłej herbaty. Milczeli, w drodze do
szkoły, gdy za ich plecami zaczynała szaleć coraz gwałtowniejsza burza i
milczeli, podczas wędrówki do jego gabinetu i w czasie parzenia zielonej
herbaty. Blake odezwał się ponownie, dopiero gdy obydwoje zasiadali w miękkich
fotelach przy kominku, wysuszeni zaklęciem i ogrzani napojem.
- Słyszałem o
tej Puchonce - oznajmił spokojnie.
Oczywiście,
pomyślała Alyssa, przewracając oczami. W Hogwarcie plotki roznosiły się z
szybkością rzucanego zaklęcia.
- I?
-
Śmierciożercy zamordowali jej rodzinę, łącznie pięć osób.
- I?
- Była córką
jakiegoś wysoko postawionego urzędnika Ministerstwa. Nie zgodził się służyć
Sama-Wiesz-Komu, ani udostępnić Śmierciożercą jakichś tajnych danych, więc się
zemścili.
Kolejny raz
na końcu języka miała krótki spójnik, ale zaczynała wątpić w skuteczność tego
typu odpowiedzi. Blake wyglądał, jakby nie miał zamiaru tak łatwo porzucić tego
tematu.
- Do czego
zmierzasz Williamie? - zapytała więc, odwdzięczając się za jego poważne,
badawcze spojrzenie dokładnie tym samym.
- Uraziła
cię?
Alyssa
milczała, zbita z tropu.
- Ta
dziewczyna - kontynuował profesor - nazywając cię w ten sposób?
- A kogo by
to nie uraziło? - prychnęła po dłuższej chwili, przenosząc wzrok na ścianę
ponad jego ramieniem. Kątem oka widziała, jak jeden z kącików jego ust wędruje
tryumfalnie w górę.
- Nie pytam o
kogoś. Pytam o ciebie. Jak się poczułaś, kiedy nazwała cię Śmierciożercą przy
całej szkole?
Alyssa nie
odpowiedziała, unosząc do ust kubek z herbatą i przyglądając się beznamiętnie
Williamowi znad jego krawędzi.
______________________________________________
Powrót blogerki marnotrawnej.
Miałam naprawdę dłuuuuuugą przerwę od całej blogosfery (nawet nie wiem, czy ta przerwa już się całkowicie skończyła) i oprócz tego, że nie pisałam, to nawet nie czytałam innych opowiadań i rzadko kiedy wchodziłam na bloggera. Matko, chyba już nawet nie pamiętam jak się pisze komentarz do rozdziału!
Wiem, że mam sporo zaległości, ale obiecuję wkrótce zabrać się do ich nadrabiana :)
Co do samego rozdziału, to... wow. Tak się rozciągnął, że musiałam go podzielić na dwie części, bo naprawdę mam awersję do zbyt obszernych notek. Drugą właśnie skończyłam, ale zachowam jakiś tam odstęp czasowy między dodawaniem, żeby potem znowu nie było aż takiej długiej przerwy.
Brrrrr musiałam powrócić do haniebnego zwyczaju tworzenia akapitów za pomocą trzech spacji. Niedawno miałam (kolejny) format mojego (ukochanego) laptopa i nie mam jeszcze Office'a, a Word (♥) najwyraźniej uważa, że ma święte prawo do usuwania akapitów, gdy skopiuję tekst do bloggera (słusznie).
Z okazji zbliżających się świąt chciałam wam złożyć serdeczne życzenia, bla bla bla, wiecie jak to leci. I udanego Sylwestra i czego sobie zamarzycie <3 i może weny... (proszę, pożyczcie jej też mnie, tylko tym razem nie w godzinach lekcyjnych, a kiedy siedzę w domu i nie mam co robić)
A tak z innej beczki, to niedawno minęły pierwsze urodziny bloga. Wow, szybko to mija. Oczywiście z perspektywy czasu, widzę masę rzeczy, które powinnam zaplanować inaczej, ale tak to już bywa. I tak jestem dumna.
Ha! Właśnie sobie uświadomiłam, że pięć dni temu minęła druga rocznica mojego narutowskiego bloga. Merlinie, jak to leci.
No nic, to chyba tyle. Postaram się już tak nie znikać i cierpliwie czekajcie na mnie u siebie :)
Pozdrawiam, buziaki ♥♥♥
PS. Tyle czasu, przydałoby się w końcu zmienić wygląd bloga. Mam już gotowe zamówienie i teraz tylko czekam na otwartą kolejkę w jakiejś szabloniarni. Jeśli jednak ktoś byłby chętny zrobić dla mnie szablon, albo polecić jakąś fajną stronkę, to byłoby miło :)
<3
No nareszcie. Długo kazalaś czekać.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. Zresztą jak zawsze.
Jeśli chcesz nowy szablon, to proponuję wejść na katalog-graficzny.blogspot.com Masz tam dużo szaboniarni i blogów prywatnych do wyboru.
No wreszcie! Myślałam, że się nie doczekam. Dzisiaj krótko, bo na nic nie mam czasu.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny. Brakuje mi do szczęścia tylko Huncwotów. Najbardziej lubię parę RemusxRoxanne. Są tacy nieogarnięci (to o poprzednich rozdziałach, jakoś mi przyszło do głowy). Mam nadzieję na konfrontacje Syriusz i Alyss w następnym rozdziale. Ale oby był on szybko.
Pozdrawiam i życzę weny :)
Wreszcie się pojawiła moja ukochana Dorcas Meadowes D;. Ona nie będzie z Syriuszem co nie? Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeee ;____;. Ally będzie z Syriuszem! I czekam na drugą część rozdziału z niecierpliwością. Czemu? Bo nie wiem jak mam skomentować ten. Widzę, że Alyssa jest tak jakby twoją kopią, pani wstaję-o-czternastej. :D
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale wkurza mnie ten nauczyciel i jego herbatki >.< . Ally ma być z Syriuszem, a nie ze swoim nauczycielem. A Cama jakoś tak nie lubię, on jest dziwny jakiś. I podobało mi się Meowdowes. :D
Dobraa, czekam dalej xd.
"Roger'a" - Rogera
OdpowiedzUsuń"Już dawno zauważyła, że jej skrupulatność w dodawaniu składników nie przekłada się tylko na eliksiry" - tu powinna być kropka.
Btw. nie jestem pewna, ale w którymś z poprzednich rozdziałów było chyba coś o tym, że Alyssa piła kawę, a teraz mamy wzmiankę, że jej nie cierpi...
"Umarł ktoś kogo znamy?" - przecinek przed "kogo"
" Alyssa skarbie, jak miło." - przecinek po "Alyssa"
" Przykro mi, ale to nie działa w ten sposób księżniczko." - przecinek przed "księżniczko"
"Ty chcesz się spotkać, jak ustalam czas" - a nie powinno być "ja"?
"- Dora kochanie!" - przecinek po "Dora"
"Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo się stęskniłam!" - przecinek przed "jak"
" Bo pewnie mniej więcej tyle ile ja za tobą." - przecinek przed "ile"
" Na Merlina Meadowes, co ci się stało?" - przecinek po "Merlina"
Okej, jestem spóźniona (jak wszędzie), ale jestem! Rozdział nie był zły, choć w gruncie rzeczy mało się działo: Alyssa wstała wcześnie, Alyssę wyzywajo, Alyssa widzi Cama knującego z bratem (błagam, żadnego slashu... ;__;), Alyssa spotyka Dorcas, Alyssa gada z Willem. No okej, jak dla mnie to mogłoby być coś więcej albo bez dzielenia rozdziału, bo to wychodzi trochę zapychacz, ale dobra, czytało się przyjemnie.
Moja sympatia do Alyssy nadal spada. Znaczy: wow, super, dostaliśmy konkretniejszy, bardzo konkretny sygnał, że jest wojna, a akcja z Puchonką bardzo mi się podobała, ale zachowanie Adams po raz kolejny nie. Znaczy: jebutnęła zaklęciem na korytarzu i co? Żadnego prefekta, nauczyciela, ducha, obrazu choćby, który jej warknie, że to niezgodne z regulaminem szkoły? Że minus punkty i ple ple ple? Ale okej, to jeszcze kupuję. Nie kupuję, że po tym, jak dała w twarz Puchonce, przepuścili ją. Znaczy, pierwszy szok to może, ale skoro są tacy przekonani, że ona ma coś za uszami, to powinna być masowa histeria, lincz i niemal rozniesienie laski na widłach. Aura mroku Adams działa mi na nerwy. Nikt się jej nie stawia. Poza Camem, za co ma u mnie plus. Choć go straci, jak się okaże, że mizia się z młodszym bratem Alyssy.
Dorcas wydaje mi się sympatyczna z jednego powodu: Alyssa na nią nie działa jak na resztę (czyli nie widzi tego nimbu mroku i zajebistości Adams). Zdrowy hejt, to jest to. I pewnie Dora jest skazana na porażkę, ale i tak będę jej kibicować. A o zbyt grubej tapecie nie kupuję, bo to nawet nie ma szans istnieć w takiej szkole jak Hogwart. To zazdrość Alyssy. Pff.
Scena z nauczycielem była ciekawa. Co prawda, gimbusiarstwo Alyssy mnie aż walnęło z plaskacza przy wzmiance o piżamie i dresie, ale i tak, całokształt był dobry. Jestem ciekawa, którą stronę Adams weźmie... I wolałabym, żeby była z nauczycielem, bardziej do siebie pasują. xD
Co do szablonu to ja bym mogła Ci zrobić (próbki mojego, khe, talentu widać na moich blogach), ale uprzedzam, że robię raczej minimalistyczne, czyli nie walę trzystu stocków, jak większość szabloniarek. xD
Pozdrawiam!
Rosalia
[sidla-pragnien] (albowiem Ostatnia Krew zawieszona XD)